poniedziałek, 16 marca 2015

GDZIE TA METODA NA GŁODA?!


Czuję się jak za króla Sasa, kiedy to się jadło i popuszczało pasa.
Dobrze, że mam na sobie leginsy, a one litościwie powiększają swój obwód wraz z moim pączkującym z przejedzenia brzuszyskiem, bo inaczej trzeba by mi było faktycznie poluzować pasek, i to mocno.
Poszła w diabły moja metoda na głoda!
Nienawidzę poniedziałku, czemu już wielokrotnie dawałam wyraz. 

Czuję się w ten dzień ubezwłasnowolniona i podatna na wszelkie złe wpływy.
Rano, wstało mi się nie tą nogą co trzeba i nie trafiłam we właściwy kapeć, na śniadanie zjadłam nudną kanapkę, co pogłębiło moje poranne niezadowolenie, no i zapomniałam wziąć suszarki do klubu.
Ćwiczenia nie tyle wykonałam, co odwaliłam jak pańszczyznę i w niezbyt dobrym humorze wróciłam do domu.
Wystarczy?
Nie wiem jak komu, ale mnie wystarczyło...
Wystarczyło, abym dostała napadu niekontrolowanego głodu, rzuciła się do lodówki i wymiotła ją z mięsiwa.
Żadnych warzyw, żadnych soczków, a skąd; z niezrozumiałą złością i jakby sobie na przekór (no bo komu?), pożarłam słuszny kawał szynki, co to miałam ją zamrozić na święta wielkanocne.
No to już nie ma co mrozić...
Na dodatek, nie mogę powiedzieć, że zrobiłam sobie dobrze, bo czuję teraz ciężar we wnętrznościach, a pragnienie mam takie, niczym smok wawelski.
Od miesiąca menu mam bowiem lekkie, a jak już mięso, to raczej chudy drób, a nie tłusta wieprzowina, więc nie ma co się dziwić, że ciało mi się nieco zbuntowało.
Pal sześć tę szynkę, ale co we mnie wstąpiło?
Zupełnie jakby mi mózg odjęło. Opamiętałam się dopiero, jak talerz był wymieciony do czysta.
Wszystko przez ten poniedziałek!
Zastanawiam się co będzie za tydzień?
Może mam go przespać, albo może gdzieś wyjechać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz