Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że człowiek żyje tak, jakby miał żyć wiecznie. Myślę, że jest to dla wielu akt samoobrony, który pozwala zachować im zdrowy rozum.
Niewielu jest między nami takich, którzy nie boją się śmierci, więc aby ten strach okiełznać, zepchnąć do ciemnej piwnicy i zabarykadować za nim drzwi udają, że nie mają pojęcia o co chodzi z tym umieraniem, że jest to problem medyczny, który co prawda istnieje, ale ich nie dotyczy.
Śmierć to wynik równania z tyloma irracjonalnymi niewiadomymi, że nie sposób je rozwiązać w logiczny sposób.
Wielokrotnie już pisałam, że zazdroszczę samobójcom ich pewności, pewności, że wiedzą, że "tam" będzie im lepiej. Choć moim zdaniem gdy rozstają się z tym światem w ich mózgu musi musi być jakieś zwarcie, awaria...
Czasem myślę sobie, że w śmierci nie jest najgorsze to, że niewątpliwie kończy ona definitywnie czyjąś egzystencję na tym ziemskim padole, stawiając ostatnią kropkę na końcu czyjejś biografii.
Najgorsza nie jest jednak ta kropka, ale postawiony tam obok niej znak zapytania.