czwartek, 19 lipca 2018

5) NIE ŚWIĘCI GARNKI LEPIĄ

Oddycham równo i poniekąd z niejaką ulgą, bo jak na moje oko, mam koniec z malowaniem "jadalni".
Dałam radę i tyle!
Ściany wygładzone, a jedna nawet w kolorze "srebrny klon".
Były pewne kłopoty, ponieważ na jednej ze ścian zrobiły mi się niewielkie pęcherze, ale poradziłam sobie z nimi przy pomocy internetowego muratora.
Trzeba też było malować niestety trzy razy, gdyż miejsce, w którym była szafa miało przedziwną pomarańczową barwę, która uparcie przebijała się przez kolejne pokłady białej emulsji.
Teraz mam trochę luzu przez trzy dni, do czasu jak przyjadą nowe panele.
Wymyśliłam wreszcie co zrobić z 2,5 - metrowymi drzwiami, które pozostały po upiornym komandorze,a których mi było strasznie szkoda. Zamontuję je na jednej ze ścian za pomocą drążków łazienkowych. Nie mam niestety innej łatwiejszej koncepcji, która by nie zabezpieczała je przed przewróceniem. Boję się tak po prostu oprzeć je o ścianę, bo mogą nie daj Boże rymnąć o podłogę, a powiesić się ich nie da, bo sięgają sufitu.
Zobaczymy jak to wyjdzie...
Z wszelkimi wierceniami, czekam aby zrobić je tak zwanym hurtem, a więc do czasu jak przyjadą szafki, które będą skręcane, a następnie wieszane.
Czeka mnie więc okres oczekiwania jeszcze 2-3 tygodnie na finał.
Tak sobie myślę, że jak już się tak rozpędziłam, a przecież została mi jeszcze farba, to może pomaluję przedpokój w przyszłym tygodniu....?

sobota, 14 lipca 2018

4) NIE ŚWIĘCI GARNKI LEPIĄ - zamieniam się w " fachowca?"

  1. Zorganizować dobrych ludzi do wyniesienia na śmietnik resztek szafy, których sama nie dam rady.
  2. Zalepić dziury w ścianach 
  3. Zeszlifować powstałe nierówności
  4. Demontaż paneli
  5. Rozkręcić lampę
  6. Zmyć ściany
  7. Malować!!!
  8. Montaż paneli
  9. Zamontować karnisz
Punkt 4 wykonany, 1, 2 i 3 w realizacji.
Dziury w ścianach prawie zalepione.
Uczę się na bieżąco i raczej w trakcie pracy, niż jak miałam początkowo zamiar z internetu. Pewnie to kolejny z popełnianych przeze mnie błędów, ale jakoś nie mam do tego cierpliwości.
Wiem już na przykład, że nie da się zalepić od razu dużej dziury, tylko trzeba to robić na raty!
Więc tak robię, bo wiele z nich potrzebuje niestety kilku podejść...
Ale jest też postęp, bo tam gdzie to możliwe i gdzie położona na ścianę gładź (rozpędziłam się i wygładzam niektóre fragmenty ścian) zdążyła wyschnąć, zaczęłam szlifować papierem  ściernym.
Pyli się jak cholera, tak więc po każdym udaniu się na tak zwaną przerwę, żeby się nie zadrapać - odkurzam i przecieram na mokro klepisko.
No właśnie klepisko!
Wczoraj jeszcze resztkami sił zdemontowałam panele! W rezultacie kładąc się do łóżka czułam się jakbym wróciła z misji w Afganistanie.
Rano obudziłam się cała w zakwasach, czego się poniekąd spodziewałam, bo ostatnimi czasy pędziłam żywot kanapowej rusałki.
Ból jak ból, ale przyjechał kurier ze stołem i krzesłami..., na samą myśl o tym, że musiałabym mu pomóc wnieść jedną w paczek ugięły się pode mną nogi i opadły mi ręce.
W mojej klatce schodowej, tak na moje oko, mieszka tylko jeden zdolny do wysiłku mężczyzna, poszłam więc do niego po sąsiedzką pomoc. Nie wyglądał na uszczęśliwionego, ale pewnie głupio mu było kobiecie odmówić. Paczka ze stołem faktycznie była okropnie ciężka, ale jakoś obaj z kurierem wtelepali się na czwarte piętro. Krzesła, kurier bohatersko wtaszczył sam.
W podzięce za pomoc wcisnęłam sąsiadowi dużą tabliczkę czekolady. Dopiero jak poszedł zorientowałam się, że może ona być nieco stara i teraz mi głupio, ale może coś tam jeszcze mu podrzucę, (tym razem świeżego).
A tak na marginesie to cieszę się na jutro, bo to niedziela, spokój od remontu - będę wypoczywać!

piątek, 13 lipca 2018

3) NIE ŚWIĘCI GARNKI LEPIĄ - a może jednak tylko oni...

  1. Zrobić w garderobie miejsce
  2. Przenieść buty do garderoby
  3. Rozkręcić stół 
  4. Zwinąć dywan
  5. Przenieść łóżko
  6. Odkręcić karnisz 
  7. Zdemontować półki
  8. Rozkręcić szafę
  9. Przenieść lustra z szafy na nowe miejsce
  10. Zorganizować dobrych ludzi do wyniesienia na śmietnik resztek szafy
  11. Zalepić dziury w ścianach (instrukcji trza mi)
  12. Zeszlifować powstałe nierówności
  13. Demontaż paneli
  14. Okryć lampę
  15. Odkurzyć
  16. Zmyć ściany
  17. Malować!!!
  18. Zamontować karnisz
Jestem nieludzko padnięta i zaczynam tracić resztki wiary w siebie...
Na plecy wskoczył mi zły duszek i złośliwie mówi mi wprost do ucha - Po co Ci to było kobito!?
Minęło 6 dni, a ja wykonałam punkty od 1 do 8, i zaczęłam punkt 11.
Opróżniłam tylko jeden pokój, a reszta mieszkania wygląda jak pobojowisko.
No prawie...
Całe szczęście, że pożyczyłam wiertarkę i drabinę, bo z moim jedynym i jedynącym wkrętakiem nie dałabym chyba rady utrzymać takiego tempa.
Wykręciłam 127 śrub..., w tym 68 w ścianach...
Szaleństwo Co?
Dla własnej satysfakcji je policzyłam.
Ściany po odkręceniu półek i wywaleniu szafy (typ komandor), wyglądają jak szwajcarski ser.
Na klatce schodowej stoją równiutko półki i płyty po tym demontażu czekając na wyniesienie, a chętnych nawet za kasę ze świecą szukać, bo to czwarte piętro bez windy.
Póki co, to co mniejsze i lżejsze postanowiłam stopniowo znieść sama. Na śmietnik powędrowało na początek 5 krzeseł, dwie półki i kilka listew.
Zastanawiam się czy nie zostawić lustrzanych drzwi i gdzieś ich nie zamontować, bo trochę mi szkoda takiego oglądu mego wizerunku.
Nie mogę przecież poprzestać na łazienkowych, bo nie zauważę kiedy i jak mi cztery litery wypączkują!
Zdecydowałam się również na swoją zgubę na zmianę podłogi, bo przecież jak zawsze muszę iść na maksa i po całości. Czeka mnie więc również demontaż obecnej. Firma od paneli, owszem, może zdemontować, ale przy okazji zakurzy mi świeżo pomalowane ściany (jeśli oczywiście w końcu dokonam tego cudu), więc zrobią to moje łapki i to przed zagruntowaniem ścian.
Mam więc czas do 23 lipca aby skończyć ...
Tydzień...
Dzisiaj zaczęłam zalepiać dziury (w ilości 68, o różnej głębokości) i wygładzać ściany. Jak dobrze pójdzie, to może jutro wezmę się za szlifowanie.
A żeby było weselej i przytulniej, to jutro przyjedzie nowy stół i 6 krzeseł do przyszłej jadalni, który to miał być dostarczony w przyszłym tygodniu. Taka to szybka firma..., a co!
Gdzie ja to wszystko pomieszczę, to nie mam pojęcia...
Na razie pot mi się leje po tyłku i swędzi mnie skóra i oczy mi łzawią (mimo kosmicznych okularów ochronnych), bo a jakże, mam przecież uczulenie na kurz..., a tego, że będzie się kurzyło i pyliło oczywiście nie przewidziałam...

sobota, 7 lipca 2018

2) NIE ŚWIĘCI GARNKI LEPIĄ - plan

Ja i planowe działanie...  - śmiech na sali rozpraw!
A jednak!
Bowiem zaczął się armagedon..., w którym niestety będę musiała mieszkać i funkcjonować jakiś czas, a ja nie znoszę bałaganu i porozkładanych na widoku rzeczy!
Przede wszystkim jednak trzeba było ruszyć tyłek i na początek wynieść wszystko z sypialni!
Jestem w szoku; ile rzeczy zmieściło się w mojej sypialnianej szafie, która ma znaleźć się w najbliższym czasie na śmietniku.
Gdzie to wszystko pomieścić...?!
Przytargałam trochę kartonów z osiedlowego sklepu, ale to tak, jakbym chciała jezioro przelać do wanny. Przekonałam się szybko, że jedna wanna absolutnie nie wystarczy...
Kompletne szaleństwo!
Pościel i ręczniki upchałam w szafkach kuchennych!
Biuro powędrowało do przyszłej sypialni, a obecnie i nadal jeszcze jadalni!
Zostały jeszcze buty...
I co z nimi?
Rozbolała mnie od tego wszystkiego głowa, ale przecież nie mogę się wycofać już na samym początku!
Trzeba mi więc planu!
Kartka i długopis, kawa i skupienie...
No i już!            
Mam kartkę, a na niej spisane czynności, które trzeba po kolei zrealizować, aby nie zwariować!

  1. Zrobić w garderobie miejsce
  2. Przenieść buty do garderoby
  3. Rozkręcić stół 
  4. Zwinąć dywan
  5. Przenieść łóżko
  6. Odkręcić karnisz 
  7. Zdemontować półki
  8. Rozkręcić szafę
  9. Przenieść lustra z szafy na nowe miejsce
  10. Zorganizować dobrych ludzi do wyniesienia na śmietnik resztek szafy
  11. Zalepić dziury w ścianach (instrukcji trza mi)
  12. Zeszlifować powstałe nierówności
  13. Okryć lampę
  14. Odkurzyć
  15. Zmyć ściany
  16. Malować!!!!
Dwa tygodnie jak obszył - jeśli liczyć na każdy dzień jeden punkt!

A między czasie...
  • Zorganizować sobie narzędzia pracy, bowiem posiadam tylko jeden wkrętak krzyżowy i młotek:
  1. Pożyczyć drabinę, wiertarkę udarową, wkrętarkę
  2. Zakupić przybory do malowania i gipsowania
  3. Zakupić farby, taśmę i folię do zakrycia
  4. Zamówić nowy karnisz z maskownicą
  5. Zamówić zabudowę (3-4 tygodni realizacja)
  6. Zamówić nowy stół i krzesła 
  7. A może by tak nowa podłoga...? (do przemyślenia)
To na razie tyle...
Na razie, bo jak wiadomo, na pewno to będzie tylko początek i nieprzewidziane wydatki się pojawią jak amen w pacierzu.

1) NIE ŚWIĘCI GARNKI LEPIĄ - prolog

Podziwiam ludzi, którzy nie czują potrzeby zmian w swoim otoczeniu. Myślę, że taka postawa daje poczucie spokoju i stabilności, może jakiejś kontynuacji...?
Może tak właśnie rodzi się tradycja, duch domu...?
Dotychczas tylko się przeprowadzałam, więc za dużo nie kombinowałam z przestawianiem mebli, czy innego tego typu rewolucjami. Poza tym, z uwagi na ograniczone, zasoby finansowe nie mogłam też na za wiele sobie pozwolić, ale w końcu i ja doszłam do ściany możliwej akceptacji rzeczywistości.
Dotychczas ze stoickim spokojem znosiłam to, że każdej zimy musiałam spać pod dwoma kołdrami, a mimo to nigdy mi nie było wystarczająco ciepło, ale gdy to zaczęło odbijać się na moim zdrowiu powiedziałam sobie dość - muszę coś z tym w końcu zrobić.
Niestety nie ma innego wyjścia jak tylko zamienić sypialnię z jadalnią, co wiąże się ze sporymi wydatkami, bo już nie tylko o remont chodzi, ale trzeba będzie zmienić meble. Mój ukochany stół niestety nie mieści się do pokoju, który był dotychczas sypialnią, mimo, że wyrzucę z niego szafę. I jak to w takich sytuacjach bywa, trzeba będzie zamiast szafy zainstalować jakąś zgrabną zabudowę itd..
Aby maksymalnie zminimalizować koszty postanowiłam zrobić wszystko ''własnymi ręcami".
Wygląda to trochę tak, jakbym miała zamiar zdobyć Mont Everest, bo jestem kompletnym antytalentem technicznym i na dodatek jestem mało precyzyjna w jakichkolwiek czynnościach. Sama więc jestem ciekawa co z tego się narodzi.

piątek, 11 maja 2018

TAK TRUDNO BYĆ ZE SOBĄ....

W życiu nie można mieć wszystkiego, ale można spotkać kogoś, dzięki komu wszystko inne przestaje mieć jakiekolwiek inne znaczenie...
Mam dwóch dorosłych synów, których jak każda "normalna" matka, zwyczajnie bardzo kocham i chciałabym aby byli szczęśliwi..., aby dokonywali właściwych wyborów życiowych...
Obecnie są na przeciągających się etapach tak zwanych związków partnerskich.
Moim zdaniem, nazwa tych związków, już z samej definicji partnerstwa determinuje wzajemne relacje, które sprowadzają się do układu, który może, ale przeważnie nie jest trwały. Jest to niestety rodzaj umowy, którą można wypowiedzieć w każdej chwili jej trwania.
Pary zostawiają sobie otwarte drzwi..., poza które w każdej chwili można wyjść i bez zbędnych skrupułów zamknąć je za sobą. 
Zakładanie nietrwałości od samego początku, niestety nie wróży niczego dobrego, bowiem fundamentem staje się wówczas, wkradający się pomiędzy parę brak zaufania i wiary w "prawdziwość" uczucia, jakim darzy nas ta druga osoba.

Najpierw więc mówi się - "Kocham Cię", a być może, z biegiem czasu, już tylko burknąć - "Toleruję", a w razie pojawiających się problemów, po prostu, już tylko - "Żegnam, bo było, ale minęło..." 

sobota, 20 stycznia 2018

MAMY BYĆ CHRYSTUSAMI?

Zupełne oderwanie od rzeczywistości i bezmyślność, mogą spowodować większe spustoszenie, niż wszystkie złe instynkty razem wzięte...

Zbliża się wiosna i zapewne wraz z rosnącą temperaturą powietrza i wody, pojawią się u europejskich wybrzeży flotylle wiozące na nasz kontynent kolejnych pseudo uchodźców.
Aby nie zasypać gruszek w popiele, już teraz, ruszyła z kopyta kampania mająca na celu szerokie otwieranie granic, domów, serc i ramion dla wyznawców islamu.
Tym razem, sezon otworzył ostro kościół katolicki, co spotkało się z aplauzem lewackich celebrytów, którzy co prawda go zawsze z założenia krytykują, ale... w zasadzie nie powinno mnie to dziwić, bo to środowisko z reguły aprobuje, lub krytykuje wszystko dość wybiórczo, wybierając tylko to, co popiera ich demagogiczne racje, bo jak wiadomo, życia poczętego, dzieci w łonach matek, bronić już tak ochoczo nie mają zamiaru, a wręcz przeciwnie; są za aborcją na życzenie.
Bo tak jest wszak nowocześnie, po europejsku, no i ubogaca się kulturowo...

wtorek, 24 października 2017

WIRUS MALKONTENCTWA

...tak się zastanawiam, kto jest większym pasożytem..., sam pasożyt?... czy też ten, kto kosztem innych, pasożyta karmi...?

Za oknem zimno, wilgotno, żeby nie powiedzieć paskudnie, powiem że ponuro i refleksyjnie.
Pogoda zgniło-jesienna potrafi zepsuć nam humor, co więcej potrafi obudzić wrzody na żołądku tych, którzy je mają.
Co gorsza, potrafi uaktywnić tych, którzy są źródłem moim zdaniem najgorszych wirusów...
Tych, którzy potrafią swoim zachowaniem zdołować nas o wiele skuteczniej, niż ulewny deszcz, czy wichura.


Chociaż, prawdę powiedziawszy, tacy ludzie, są aktywni niestety w każdą pogodę...
Osoby takie, pomimo że potrzebują ciągłego towarzystwa innych, są skoncentrowane wyłącznie na sobie i swoich problemach...
Pewnie potrzebują widowni..., sama już nie wiem co o tym myśleć...
Czasami, choćby w taki szary dzień jak ten, zastanawiam się nad fenomenem ich działania...
Nawet jeśli udaje im się od czasu wycisnąć z siebie w stosunku do rozmówcy - Co u Ciebie słychać, jak się czujesz? - To nie są tak naprawdę zainteresowani szczerą odpowiedzią, ponieważ tak czy inaczej, są przekonani, że każdy ma lepiej niż oni i uważają, że nie ma potrzeby, by choć przez chwilę wykazać zainteresowanie problemami innych.
Nie dają tym "innym" nawet szansy na to, aby ci mogli również zrzucić ze swego serca trochę przygniatającego ich ciężaru; przecież każdy potrzebuje tego od czasu do czasu, a nawet ma do tego prawo, by jeśli odczuwa taką potrzebę mógł zwierzyć się ze swoich trosk. Bo przecież każdy je ma, czyż nie?

niedziela, 17 września 2017

W ULTIMATUM I MIŁOŚĆI RZĄDZI STRACH

Godzimy się z tym, kiedy bliska osoba stawia nam ultimatum...
Czy to jest jeszcze miłość?
może to tylko uzależnienie i lęk przed samotnością...?

Zamieściłam jakiś czas temu na moim profilu Facebook-owym mem, który jest i w tej notce, a który spowodował, że napisałam poniżej jeszcze kilka słów od siebie.
W prawdziwych związkach, takich, w których panuje miłość, albo jak kto woli silna więź emocjonalna, nigdy nie ma równowagi.
Zawsze jest tak, że jedna z osób trzyma kierownicę pojazdu, w którym oboje przemierzają drogę wspólnego życia.
Ale jest również tak, że jak to z kierowcami bywa, kierowcę obowiązuje kodeks drogowy i jego przepisy, których przekraczać nie wolno.
Niektórzy, mimo ewidentnego, ciągłego ich przekraczania, długo, jeśli nie zawsze pozostają bezkarni.

Pozostając jeszcze przez chwilę w tej konwencji - nieostrożna, brawurowa i cwaniacka jazda, prowadzi prawie zawsze do kolizji, a czasem nawet do wypadku, w którym cierpi pasażer, który nie miał wpływu, ani wyboru na postępowanie kierującego.
Właśnie ta wolność wyboru, czy wpływ, jest podstawą dla związku...
Ludzie są sobie bowiem winni coś więcej niż podporządkowanie; choćby wyjaśnienie dlaczego tak, a nie inaczej...
Żadna ze stron nie ma prawa drugiej stawiać ultimatum!

piątek, 8 września 2017

CIERPIENIE

Cierpienie i tęsknota, to zakamarków duszy mieszkańcy...
Niczym pleśń obrastają wolę
Tłamszą wiarę
Pętają marzenia
I wyją szczęśliwi, słysząc spadającą łzę...

Mało jest dni, w których mogę powiedzieć, że nie odczuwam bólu. Mogę nawet powiedzieć, że w pewnym stopniu przyzwyczaiłam się do niego, jak do nieodłącznego towarzysza...
Inna rzecz, że nie jest to jakiś szczególnie mocny, nie do wytrzymania ból..., ale jednak jest niestety..., dlatego bywa, że zmęczenie nim,  jest bardziej dotkliwe niż on sam.
Może więc, prawdą jest, że Bóg nie zsyła na nas więcej cierpienia niż jesteśmy w stanie udźwignąć?
Coś w tym jest...

Myślę też, że każde cierpienie z jakim przychodzi się człowiekowi zmierzyć w życiu, jest jakąś próbą, testem...
Może to po prostu próba miłości do Boga, w jego nieomylność...
Czy może próba wiary w coś, co akurat dla nas jest nieuchronne i wobec czego nie powinniśmy się buntować, ale po prostu coś, z czym powinniśmy podjąć walkę...?
Coś na kształt testu naszej wewnętrznej siły.
Jest to także piękne ukazanie nas samych, oglądanych jak w lustrze., na tle naszych bliskich.
Widzimy kto jest w tym tle, a kogo niestety zabrakło...
Często fizyczny ból utożsamiany jest jednoznacznie z cierpieniem. Moim zdaniem nie zawsze jest to takie proste.