czwartek, 2 lipca 2015

PO BURZY SPOKÓJ

Kiedyś, bardzo, bardzo dawno temu, kiedy na świecie zapewne biegało jeszcze kilka dinozaurów, a ja wyglądałam jeszcze na dziecko, popularne było hasło; Bóg, honor i ojczyzna (przynajmniej tak mi się wydawało).
Te trzy wyrazy określały jednoznacznie człowieka prawego, choć niekoniecznie prawicowego. Teraz każdy z nich, podlega dowolnej modyfikacji, w zależności od upodobań, czy aktualnych preferencji danego osobnika.
Bóg albo jest, albo Go nie ma, a jak już jest, to "każe" Mu się być potakującym, akceptującym wszystko staruszkiem z Ajzhajmerem, na dodatek takim, który ma wyskakiwać niczym królik z kapelusza magika, w stosownym dla nas momencie.
Ojczyzna?
No niby jest...
Tylko gdzie?
W Polsce, czy może Anglii, w Irlandii?
Byt określa świadomość...
Tyle, że ten byt już nie tylko określa, ale zastępuje...
Zastępuje też niestety honor...
I to by było na tyle, co pozostało z tego pięknego hasła...
Może to dlatego, że życie kreci się teraz zbyt szybko?
Czasami wydaje mi się, że z dobro - bytu, ludzie zrobili jakiś absurdalny kult i modlą się do plików banknotów, niczym do złotego cielca Izraelici na pustyni.
Im dłużej się nad tym zamyślam, tym bardziej dziwne wydaje mi się życie i tym bardziej staję się nim rozczarowana.
Oczywiście nie mam nic przeciwko pieniądzom, nie jestem aż taką hipokrytką i nie oczekuję, że nagle, ludzkość zacznie podczas pełni śpiewać hymny do matki natury, a wszyscy zaczną się kochać i czynić dobro.
Tylko, że mierzi mnie ten tłum pędzący ku karierze i pełnym kontom bankowym, w którym walczy się na łokcie i każdy boi się zostać w tyle. Człowiek boi się zniknąć w szarej strefie codzienności, więc jest coraz głośniejszy i głośniejszy...
Był czas, że i ja też tak żyłam, biegłam nie oglądając się za siebie, z wysuniętą naprzód głową i zaciśniętymi zębami, aby tylko się nie dać zatrzymać...
Biegłam..., i pewnie biegłabym nadal, gdybym w pewnym momencie nie potknęła się o usłużnie wysuniętą czyjąś nogę...
Na początku to był szok, niespodziewany policzek...
W pierwszym odruchu, chciałam natychmiast podnieść się i oddać cios, by potem biec dalej.
Czułam się obrabowana z życia i chciałam sprawiedliwości, zemsty...
Doszłam jednak do wniosku, że nie ma na świecie takiej zemsty, która mogłaby zwrócić, choć odrobinę tego co mi zabrano. I nie ma takiej sprawiedliwości, która by mi to wynagrodziła. 
Jedyną rzeczą, która mi pozostała, była prawda...
Zawsze, zresztą i nadal, myślałam, że właśnie prawda jest najważniejsza, że ona sama się obroni, potrafi oddzielić ziarno od plew, pokazać co jest złotem, a co tylko udającym je stopem.
Wydrapywałam więc te samorodki i niosłam je w dłoniach tym, którzy byli dla mnie ważni. Nie przejmowałam się niczym, nawet że ranią mi palce, aż do momentu, kiedy z przykrością stwierdziłam, że to bez sensu, że ludzie wolą imitacje. 
Cóż, to czasy sztucznej biżuterii, a nie szlachetnych kruszców i kamieni...
W porównaniu ze złotem, które chciałam ofiarować, imitacje są drobną, zdewaluowaną walutą, bywa, że pokrytą warstewką brudu, ale mają dla niektórych widać większą wartość...., a ja w końcu nauczyłam się tego nie lekceważyć...
To wszystko ukradło mi moją wewnętrzną uczciwość. 
Nawet nie zauważyłam, kiedy to się stało!
W pewnym momencie nastąpiło jednak olśnienie i zdałam sobie w końcu sprawę z tego, że nie tedy droga, że powinnam kłamać i udawać!
Nie lubię udawania, nie lubię kłamać, nie lubię tych którzy kłamią, aż tu takie odkrycie...
Aby prawda została uznana "oficjalnie" za prawdę, trzeba zostać kłamcą i  aktorem...?!
Zniesmaczyło mnie to; tak nie chcę i nie potrafię, więc odpuściłam.
Przestałam walczyć o prawdę i to mnie paradoksalnie uspokoiło...
Sama oczyściłam ziarno od plew..., sama dla siebie...
I dopiero wtedy, przypomniałam sobie jak brzmi cisza, jak to jest pragnąć czegoś delikatnego, przestrzennego..., czystego...
Nowe widzenie świata, było dla mnie jak zimny prysznic, ale dało i ulgę, niczym cień pod drzewem w upalnym dzień.
.............................................................................
Przeczytałam to co nabazgroliłam i pomyślałam sobie, że muszę jeszcze wiele wydrapać  samorodków, (tak na swój własny użytek), aby nie tylko słyszeć ciszę, ale i zobaczyć światło pod powiekami.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz