środa, 24 czerwca 2015

NIE WIADOMO KTO...

- Robię przecież co chcesz!
- To nie ja mam chcieć, tylko TY!
- Ale ja chyba nie chcę...
- Jak to?!
- Tak to...
Ot dialog, jeden z tych jakie ostatnio, jak dla mnie, COŚ za często się powtarzają. 
Zrezygnowałam nawet ze zwykłej u mnie poprawności i ugodowości towarzyskiej, po prostu odstawiam otwarty bunt na pokładzie.
A mówiąc dokładniej, na mojej osobistej, dryfującej, samotnej tratwie.


Nie wiem dlaczego, jest ona postrzegana jako tratwa ratunkowa, która z uratowanym rozbitkiem (czyli mną), powinna koniecznie dobić do jakiegoś brzegu.
Jak dla mnie, ta tratwa to jest to mój kawałek podłogi; może niestabilny, może i przecieka, może za chwilę się rozpadnie, ale mój i nie mam zamiaru zamieniać go na jakiś tam brzeg.
W zasadzie to na żaden brzeg...
Lubię M, i mimo okropnych rzeczy, które wygaduje, staram się ją zrozumieć, czego ona nie robi w stosunku do mnie. Ale nic to, przyjmuję to z dobrodziejstwem inwentarza, w którym jest w tym wypadku M.
Bo czy syty zrozumie głodnego?
Dla niej wszystko jest łatwe, wystarczy tylko sięgnąć i jest. Niektórzy ludzie tak już mają.
Lubię M też dlatego, że lubię na nią patrzeć, a ścisłej na to, jak wygląda. A wygląda coraz młodziej i nie ukrywa tego jakimi metodami to osiąga. Dla niej liczy się efekt i nie ważne ile ten efekt kosztuje.
Przy niej to ja jestem jak baba żyjąca w szariacie.
Jak jej słucham (ale tylko wtedy kiedy pijemy razem whisky) to mam ochotę natychmiast zażyć essentiale forte na wspomożenie wątroby,  wyjść na świat, przestać sobie mącić w życiu i w końcu na coś się zdecydować.
No i wychodzę i zdaję sobie sprawę wtedy, że moja tratwa, nomen omen, niebezpiecznie się chybocze... :)
Swoją drogą, to gdzie na przykład S, dopatrzył się we mnie potencjału na cokolwiek?
Z nim przecież nie pijam alkoholu!
W tych kilku nasmarowanych w otumanieniu miłosnym wierszykach?
Ja nie widzę nic w sobie..., a talentów to już najmniej...
Nie mam talentu, nie mam weny. I co najgorsze, nie mam pomysłu na siebie...
- Dlaczego nie malujesz? - Maluj... Dobre sobie...
To tylko im, wydaje się takie proste!
Nie mam natchnienia i tyle...
Nie żebym nie próbowała; czasami wyciągam z kąta zagruntowane blejtramy, wkładam na sztalugi, siadam przed nimi i patrzę.
Patrzę na białą gładką powierzchnię... I..., i nic...
Nic nie przychodzi mi do głowy, nie wyświetla mi się w niej żaden obraz. Jest tylko plątanina kolorów, której treści nie potrafię rozczytać...
Tak samo jest z pisaniem. Jest tylko wszechogarniająca, bezdenna pustka.
I zdaję sobie wtedy boleśnie sprawę z tego, że czarna kosmiczna dziura w mojej głowie jest efektem tego, że ja po prostu nie mam nic do powiedzenia... 
Przez te wszystkie zmiany w moim życiu, straciłam poczucie własnej wartości. Z aktywnej kobiety , stałam się nie wiem jak to nazwać; bo nie gospodynią domową... Takim kimś, nie wiadomo kim..., a może już tylko czym...?
Mam teraz całkiem nowe życie, teraz moim głównym zmartwieniem jest jak i czy uda się przeżyć kolejny dzień....
To diametralnie zmienia perspektywę...
Są tacy, którym dodaje to skrzydeł, i tacy, którym podcina nogi w kolanach.
Wygląda na to, że ja należę do tej drugiej kategorii...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz