wtorek, 28 kwietnia 2015

BALLADA O MATCZYNEJ NAIWNOŚCI

Tyle się mówi i pisze, że trzeba się uczyć na błędach, i to nie tylko na tych własnych, ale i na cudzych, ale to jakoś do ludzi nie dociera, a przynajmniej nie do wszystkich.


Szczególnie naiwne w tym względzie są matki, które zawsze uważają, że ich dziecko w zadnym wypadku nie jest z Tych, co to byłoby ją zdolne skrzywdzić, czy oszukać.
A jednak...
Opowiem historię pewnie podobną do wielu, które się zdarzyły i pewnie zdarzą  się jeszcze niejednokrotnie...
Opowiem historię o matce i synu...



Matka, jak to matka, kochała i z tego co wiem, pewnie kocha nadal syna, który ją nie tylko skrzywdził, ale i oszukał, ale cóż takie są te matczyne serca...
Trzeba zaznaczyć, że jest to kobieta w bardzo trudnej sytuacji zdrowotnej i finansowej, w zasadzie żyjąca na skraju ubóstwa, a jedyne co posiadała, co było jej własnością, to mieszkanie...
Syna kochała bezgranicznie i zawsze wierzyła, że na kogo jak kogo, ale na niego będzie mogła liczyć w życiu. Uważała go nie tylko za syna, ale i za przyjaciela.
Nie oczekiwała od niego zbyt wiele (a może jednak za wiele?), pragnęła tylko wsparcia w trudnych chwilach i zrozumienia, dobrego słowa, odrobiny miłości...
Okazało się, że to były zbyt wygórowane oczekiwania...
Nie tylko się tego nie doczekała, ale przy każdej nadarzającej się okazji syn ranił ją z całą premedytacją bo znał jej najbardziej czułe i bolesne punkty, ale cóż go to obchodziło...
Na przykład wiedząc, że będzie z tego powodu cierpiała, utrzymywał przyjacielskie kontakty i stanął po stronie ludzi, którzy najbardziej ją w życiu skrzywdzili.
To bolało..., przepłaciła to swoim zdrowiem, ale milczała...
Jakiś czas temu, syn zapragnął zamienić się z nią na mieszkanie; zgodziła się...
Pomyślała - Co mi tam, jeżeli to mu jest potrzebne do szczęścia...
Wszystko oczywiście miało się odbyć w świetle prawa; ona miała mu przekazać swoje mieszkanie jako darowiznę, a on jej swoje...
Tyle, że ona wywiązała się z umowy, a on...
Nagle po podpisaniu pierwszego aktu notarialnego okazało się, że na razie to synowi nie pasuje, bo musiałby zapłacić podatek, a nie ma na to pieniędzy...
Wcześniej o tym nie wiedział? Ciekawe nieprawdaż?
No cóż, trochę poczuła się oszukana, ale to przecież syn; postanowiła poczekać i mieszkać już w tej sytuacji nie w swoim mieszkaniu, ale syna...
Minęło kilka lat...; w tym czasie ich stosunki bardzo się pogorszyły..., syn oddalał się od niej coraz bardziej...
Widywali się bardzo rzadko, raz na kilka miesięcy; matka już nie była mu potrzebna - nie miała już mu nic do zaoferowania prócz miłości, a tej najwyraźniej nie potrzebował...
Jego zachowanie, ranienie jej przy każdej okazji i wroga postawa spowodowały, że postanowiła upomnieć się o swoje...
Pewnie gdyby odezwał się do niej zwyczajnie, tak po ludzku, tak jak syn do matki i powiedział - Mamo, przepraszam, teraz jeszcze mogę, poczekaj jeszcze trochę - odpuściłaby...
Ale nie - usłyszała tylko stek wyzwisk, a po nich trzaśnięcie drzwiami..., a po tym..., było już tylko migotanie przedsionków...
............................................................................................
Co najdziwniejsze dla mnie; ona mimo to nadal go kocha... i wierzy, że w głębi duszy on jest dobry i tli się w nim jakieś uczucie dla niej...
Na dodatek nie obwinia go za to jaki jest, ale winy szuka w sobie i siebie zadręcza.
Ciągle się zastanawia gdzie popełniła błąd...
I tu przypomniał mi się stary film; "Ballada o Januszku"...
Co prawda, ten "Januszek", nie używa przemocy fizycznej, ale równie skutecznie chłoszcze słowem...
Może jak tamta matka, kochała za bardzo?
Może była jak tamta, za miękka, za słaba?
Wszak słabych ludzi nikt nie szanuje, nikt się z nimi nie liczy, nawet ich własne dzieci...
Jej syn zapomniał, że ma matkę, mimo to, ona nie zapomniała, że go kocha....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz