sobota, 2 kwietnia 2016

ZNISZCZĘ RODZINĘ?

Dla człowieka, podobnie jak dla ptaka, świat ma wiele miejsc, gdzie można odpocząć, ale gniazdo jest tylko jedno...
Mam dylemat...
Jak zwykle, czyż nie?
Ja bez dylematów i problemów, to jak niebo bez gwiazd, słońca i księżyca. Łatwo sobie wyobrazić, ale trudniej z tym żyć. 
No i tu się porównanie rozjechało, bo w moim przypadku byłoby mi jednak łatwiej.
Po roku przerwy i całkowitego zapomnienia, odwiedziła mnie pewna para i nie wiem jak mam się do tego ustosunkować...
Przyjąć z otwartymi ramionami, z dobrodziejstwem wszystkich wynikających z tego stresów, czy po prostu, dać im stanowczo do zrozumienia, że nie chcę mieć z nimi żadnych, bliższych kontaktów.
Ale czy powinnam tak postąpić?
W końcu to rodzina, a w zasadzie trwały związek..., być może rozwojowy...
Sądzę, że myślą poważnie o potomstwie, bo starają się jak mogą wić to swoje gwiazdo...
Gniazdo, na które patrzę z różnych względów, niestety niechętnym okiem.
Zadaję sobie pytanie, czy ta moja niechęć, ma tu coś do rzeczy...?
Czy mam prawo ingerować i stawiać warunki?
Po prawdzie, jestem dla nich nikim, ot kimś, kto akurat mieszka w tym mieście i w tym miejscu..., równie dobrze mogłoby mnie nie być i nie sprawiłoby to dla nich żadnej różnicy.
Dlaczego więc, mają mnie interesować, lepiej niech sobie idą gdzie indziej, tam gdzie przyjmie ich ktoś z otwartymi ramionami, by potem pochwalić się innym, jakim to jest dobrym człowiekiem (choćby tylko na pokaz i tylko dla zdjęcia na Facebooku).
A może się mylę i to właśnie ja, jestem tym pełnym hipokryzji człowiekiem?
Z jednej strony, serce mi mówi; niech zostaną, patrz na nich i ciesz się ich uczuciem, i co tu dużo mówić - wzajemną wiernością, a z drugiej strony, na samą myśl o tym, co zgotowali mi zeszłej wiosny, mam ochotę wziąć miotłę i ich skutecznie pogonić.
Wszak święty spokój, nie ma ceny...?
Moje serce jest jednak nie tylko chore, ale przede wszystkim miękkie i głupie, bo rozum tu jakoś nie dociera...
Powiedziałam sobie dzisiaj - A niech tam. Dam im znowu szansę...
Pewnie robię źle...

Znowu będę musiała codziennie czyścić moje bocianie gniazdo, z niepokojem spoglądać w górę, czy nie leci na moją głowę niespodziewana bomba i słuchać ich krzyków od bladego świtu...
Ale coś za coś...


Za parę tygodni pojawią się pisklaki, by potem, już obrosnąwszy w piórka polecieć w świat...
Nowe życie...
Czy mam prawo je niszczyć, za cenę własnej wygody...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz