Dla człowieka, podobnie jak dla ptaka, świat ma wiele miejsc, gdzie można odpocząć, ale gniazdo jest tylko jedno...
Mam dylemat...
Jak zwykle, czyż nie?
Ja bez dylematów i problemów, to jak niebo bez gwiazd, słońca i księżyca. Łatwo sobie wyobrazić, ale trudniej z tym żyć.
No i tu się porównanie rozjechało, bo w moim przypadku byłoby mi jednak łatwiej.
Po roku przerwy i całkowitego zapomnienia, odwiedziła mnie pewna para i nie wiem jak mam się do tego ustosunkować...
Przyjąć z otwartymi ramionami, z dobrodziejstwem wszystkich wynikających z tego stresów, czy po prostu, dać im stanowczo do zrozumienia, że nie chcę mieć z nimi żadnych, bliższych kontaktów.
Ale czy powinnam tak postąpić?
W końcu to rodzina, a w zasadzie trwały związek..., być może rozwojowy...
Sądzę, że myślą poważnie o potomstwie, bo starają się jak mogą wić to swoje gwiazdo...
Gniazdo, na które patrzę z różnych względów, niestety niechętnym okiem.
Zadaję sobie pytanie, czy ta moja niechęć, ma tu coś do rzeczy...?
Czy mam prawo ingerować i stawiać warunki?
Po prawdzie, jestem dla nich nikim, ot kimś, kto akurat mieszka w tym mieście i w tym miejscu..., równie dobrze mogłoby mnie nie być i nie sprawiłoby to dla nich żadnej różnicy.
Dlaczego więc, mają mnie interesować, lepiej niech sobie idą gdzie indziej, tam gdzie przyjmie ich ktoś z otwartymi ramionami, by potem pochwalić się innym, jakim to jest dobrym człowiekiem (choćby tylko na pokaz i tylko dla zdjęcia na Facebooku).
A może się mylę i to właśnie ja, jestem tym pełnym hipokryzji człowiekiem?
Z jednej strony, serce mi mówi; niech zostaną, patrz na nich i ciesz się ich uczuciem, i co tu dużo mówić - wzajemną wiernością, a z drugiej strony, na samą myśl o tym, co zgotowali mi zeszłej wiosny, mam ochotę wziąć miotłę i ich skutecznie pogonić.
Wszak święty spokój, nie ma ceny...?
Moje serce jest jednak nie tylko chore, ale przede wszystkim miękkie i głupie, bo rozum tu jakoś nie dociera...
Powiedziałam sobie dzisiaj - A niech tam. Dam im znowu szansę...
Pewnie robię źle...
Znowu będę musiała codziennie czyścić moje bocianie gniazdo, z niepokojem spoglądać w górę, czy nie leci na moją głowę niespodziewana bomba i słuchać ich krzyków od bladego świtu...
Ale coś za coś...
Za parę tygodni pojawią się pisklaki, by potem, już obrosnąwszy w piórka polecieć w świat...
Nowe życie...
Czy mam prawo je niszczyć, za cenę własnej wygody...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz