poniedziałek, 11 listopada 2013

RODZINNY PATCHWORK

Od jakiegoś czasu odczuwam wewnętrzny spokój, coś na podobieństwo pogody ducha.
W zasadzie trudno mi opisać ten stan, ale jest on zdecydowanie pozytywny.
Jest to jak patrzenie na innych ludzi uśmiechniętymi oczami...
Bez ekscytacji i napięć, spokojnie i z akceptacją ich poczynań.
Myślę, że osiągnęłam stan zgody, zgody ze sobą i światem. Tak nazwałam ten stan na własny użytek słowny.
Bazując na nim, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów, staram się z rozsypanych skrawków mojego rodzinnego życia, zszyć możliwy do zaakceptowania patchwork.
Jestem chyba zbyt optymistycznie nastawiona, bo oczekiwałam tęczowego efektu i powszechnej szczęśliwości, gdy tymczasem okazało się, że kawałki, które usiłuję zszyć, uległy różnym odkształceniom i nijak nie mogę ich dopasować do mojej wyimaginowanej całości.
Uważam, że rodzina jest tylko wówczas silna, gdy stanowi jedność, niezależnie od aktualnych konfiguracji w podgrupach. Takie jest moje przekonanie, ale oczywiście mogę się mylić.
Mimo, że mój były mąż, ma nową miłość i mimo, że potraktował mnie, mówiąc delikatnie; dość nieprzyjemnie, wyeliminowałam w sobie, wszystkie negatywne uczucia z nim związane, gdyż uważam, że one przede wszystkim szkodziłyby mnie, a nie lubię sobie robić krzywdy. 
Wręcz przeciwnie podejmuję wysiłki aby zjednoczyć rodzinę, którą on rozbił. 
Niestety natrafiam na opór i niezrozumienie, choć tym poczynaniom przyświeca wyłącznie dobro naszych wspólnych dzieci. 
A tego nie da się zmienić, nawet jakby się chciało najmocniej, bo one są nasze, nie jego, czy moje... i niezależnie od ich wieku, potrzebują nas obojga, a nie każdego z osobna.
Dzieci to nie trofea, o które powinniśmy toczyć jakieś partyzanckie podchody, udowadniając kto jest lepszy; to bez sensu i szkodliwe.
11 listopada to imieniny naszego syna Marcina i znowu wyraźnie zaznaczony został podział, jego ojciec i jego aktualna połowa byli wczoraj, a dzisiaj reszta rodziny.
Dlaczego nie można świętować razem, po co te rozdziały?
Jaki w tym cel? Jaki rezultat?
Niezależnie od tego, kto z kim teraz śpi, to nie zmienia faktu, że oboje będziemy zawsze rodzicami naszych dzieci, dla ich dobra powinniśmy odłożyć na bok osobiste animozje i nie okazywać sobie wzajemnie niechęci, ani braku akceptacji, tym bardziej, że nasze wspólne życie odeszło w niebyt.
Takie zachowanie wprowadza niepotrzebny zamęt, powoduje, że dzieci ukrywają spotkania z jednym z rodziców, przed drugim. Zupełnie niepotrzebnie, przynajmniej wobec mnie, bo nie mam nic przeciw takim kontaktom.
Co będzie w sytuacji gdy któreś z dzieci zechce kiedyś wstąpić w zwiazek małżeński?
Będą dwa wesela, dla każdego z rodziców osobno?
Czy nie warto zawczasu oswoić sytuacji?
To śmieszne, co jest teraz, przynajmniej dla mnie.
Zastanawiam się z czego to wynika?
Z wyrzutów sumienia?
Z jakiejś zapiekłej nienawiści?
Nie wiem...
Dla mnie to głupie i szkodliwe, a nawet egoistyczne i małostkowe, nie potrafić zmobilizować się na tyle, aby być ponad osobiste urazy.
Wygląda na to, że chcę rzeczy niemożliwych i dziwnych...
Pewnie jestem dziwna, bo nie potrafię nienawidzić... i wygląda na to, że nikt nie podziela moich chęci lepienia patchworkowej rodziny; ani mój były mąż, ani moje dzieci...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz