piątek, 6 grudnia 2013

CHICHOT LOSU

Ależ mi trudno zacząć...
Wymazałam już kilka zdań, które miały stanowić początek tej notki. 
Tak już mam po dłuższej abstynencji od bloga, że nie potrafię się na tyle skupić, by zapisać to co w głowie, co nie znaczy, że zupełnie przestałam myśleć, tak źle jeszcze ze mną nie jest.

Trochę mi zeszło w bez-pisaniu, jakby nie było, minęły już trzy tygodnie.
Teraz sobie siedzę przed monitorem, w tle brzmi Haydn, a za oknem szaleje ogon orkanu Ksawery. 
Otula mnie zapach pomarańczy i kawy, a na krześle obok, mruczy zadowolony po opędzlowaniu pełnej miski Neon.
Sielsko...
Tak by się mogło wydawać, mimo, że trochę mi ziębną palce stukające w klawiaturę komputera.
Zadałam sobie w tej chwili pytanie - Czy może być sielsko w więzieniu, nawet najbardziej luksusowym?
Bo czuję się jakbym siedziała w więzieniu i nie jest mi z tym dobrze.
Trzeci tydzień jestem uziemiona i nosa nie wyściubiam poza drzwi. Czuję, że mój zadek mi za chwilę przyrośnie do kanapy, a mózg mi się zlasuje.
Na dodatek jestem jak narkoman na odwyku...
To zadziwiające, jak ludzie się uzależniają od rozmaitych rzeczy. 
Ja jestem uzależniona od ruchu i słodkości.
Oba te nałogi razem, w moim przypadku jak dotąd cudownie się uzupełniały, a teraz kiedy zostałam odcięta od jednego z nich, zaczynam świrować.
Zdaję sobie sprawę, że jako nałogowiec, nie znam miary i ciągle przekraczam granice, nie bacząc na awentualne konsekwencje.
Wiem doskonale, że to nic innego, jak tylko bezmyślność i zbytnie zadufanie w sobie.
Bieganie, aerobik, step, joga; ciągle mi było za mało ruchu, no i mam efekty.
Z jednym tylko jest problem, efekty nie są dokładnie takie jakbym chciała. 
Podczas treningu zerwałam mięsień brzuchaty łydki. Paskudna, bolesna i długotrwała kontuzja. Póki co, to nie ma nawet mowy o rehabilitacji.
Poruszam się po domu zaciskając zęby i podpierając się kulą.
Aby zrekompensować sobie ból i utracone poczucie wolności, oddaję się z pasją drugiemu nałogowi; opycham się słodyczami w każdej dostępnej mi postaci i tyję...
Co prawda, zawsze dobrze czułam się we własnym towarzystwie, nie nudziłam się sama ze sobą i nie potrzebowałam ożywionego życia towarzyskiego, żeby funkcjonować w miarę normalnie, ale zawsze, miałam do diaska jakiś wybór! 
Teraz jestem więźniem czterech ścian i źle to znoszę.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jestem zależna od innych, czego nienawidzę i jest to dla mnie jak dodatkowa kara.
Mam wrażenie, że Ktoś z góry dał mi prztyczka w nos, bo byłam ostatnio zbyt zadowolona z siebie. 
Niemal słyszę drwiący głos, który mówi - Trochę więcej pokory moja pani.
O tak...
Pokory we mnie ze świecą szukać, a ten czas mnie w niej zaczyna niemile trenować.
Musiałam skorzystać dwa razy z pomocy, a dokładnie rzecz ujmując poprosić o nią, ostatnią osobę na mojej liście tych, do których chciałabym się o nią zwrócić, osobę, która mnie najbardziej skrzywdziła i upokorzyła w moim życiu.
Czy to nie chichot losu?
Nie wiem co mnie  wtedy bardziej bolało; noga, czy duma?
Jak o tym teraz sobie myślę, to mam od razu ochotę pokuśtykać do kuchni i upiec sobie stos słodkich, drożdżowych bułeczek z jabłkami.
W kuchni czeka na mnie jednak nowe niebezpieczeństwo; dojrzewająca do spożycia nalewka pomarańczowo-miodowa.
Mam niestety uzasadnione obawy, że przez to siedzenie w domu i użalanie się nad sobą, mogę popaść w alkoholizm, bo zaczynam coraz niecierpliwiej i pożądliwiej, spoglądać na ten kuszący gąsiorek.

2 komentarze:

  1. Witaj! Ilekroć wejdę na Twój blog, to albo mnie pocieszysz, albo wzruszysz ... nalewka pomarańczowo - miodowa brzmi apetycznie i pewnie tak smakuje. Bułeczki drożdżowe z jabłkami, przypominają mi najpiękniejsze wspomnienie mijającego roku.
    Z całego serca pozdrawiam - wracaj do zdrowia i sił :)

    OdpowiedzUsuń