sobota, 11 czerwca 2016

MUCHA I ŻYCIE



Nie lubię much, ich natręctwa, ich bzyczenia...
Kiedy je widzę, budzi się we mnie pragnienie mordu.
To okropne, że we mnie, która uważa się raczej za łagodną istotę, drzemie morderca!
I to na dodatek, okrutny morderca!
Nie wystarcza mi złapanie owada przez serwetkę, tudzież bibułkę, ale muszę go rozgnieść, aż do wyciśnięcia żółtawej zawartości muszego brzucha, gwoli pewności dokonania całkowitego jej unicestwienia.
Sadystyczne, a na dodatek obrzydliwe..., ale tak robię...
A mucha, przecież chce żyć tak jak i ja, przynajmniej tak sobie właśnie pomyślałam, obserwując z pewnym napięciem, kolejną potencjalną ofiarę, która obija się o moje, przed pięcioma minutami, wypolerowane na błysk kuchenne szyby.
Ale jeśli ja, nie mam prawa skracać jej życia, to czy ona, znaczy ta mucha, ma prawo je obsrywać, rujnując w ten sposób efekt moich działań jako kury domowej? 
Ok, powiedzmy, że kara nie jest w tym wypadku współmierna do winy, ale jednak jest to wkurzające, szczególnie dla osoby, która lubi porządek, a nie lubi sprzątać!
- Tylko spokój Iw, tylko spokój... Zrób sobie kawę kochana i zrelaksuj się - powiedziałam do siebie, niczym psycholog amator do pacjenta z objawami natręctw - Daj jej pobzyczeć, a ty odpocznij sobie i pomyśl nad życiem, tak jak to ty lubisz. Nad fenomenem życia w ogóle, nie tylko tej ogłupiałej muchy.
Ze mną jak z dzieckiem, od razu posłuchałam :)
Usiadłam wygodnie, nóżęta umieściłam wygodnie na podusi i z filiżanką aromatycznego naparu w ręce, zapatrzyłam się nostalgicznie w okno...
Jak relaks, to relaks...
Ćwierkanie ptaków (zakłócane nieco bzyczeniem, ale niech tam...) dochodzące zza okna, jednakowoż zaczęło robić swoje... 
Zrobiło się od razu milej, szczególnie, że przez poruszane lekkim powiewem wiatru koronkowe firanki, zaczęło prześwitywać czerwcowe słońce...
Relaks...
Relaks, ja i mucha...
Przyglądałam się jej leniwie i o dziwo, już bez kombinowania, jak by ją tu uśmiercić...
- Przecież ona i tak już długo nie pożyje - pomyślałam...
- Ale przed tym zdąży ci zapaskudzić szyby - odezwał się we mnie, ale już bez specjalnego przekonania, mój wewnętrzny morderca.
To więcej jak pewne, ale cóż, przecież życie jest najważniejsze, pewnie dla muchy także.
Nie obawa śmierci, czy śmierć jako zdarzenie, ale życie...
Przecież nie boimy się śmierci, bo jest czymś strasznym, ale dlatego, że chcemy żyć.
I dlatego, bez względu na przekonania, czy wyznawaną religię, za wszelką cenę staramy się odgrodzić od śmierci.
To całe gadanie o tym, że po naszym ostatnim oddechu, już nas nie będzie, że nasze ciało zacznie gnić, rozpadać się i rozsypywać w proch, owszem robi na nas wrażenie, ale nie jest dowodem na naszą nicość, bo my potrzebujemy wierzyć, że to tak całkiem nie jest, potrzebujemy złudzeń i nadziei, aby stłumić czający się tam, dwa metry w dole, ból i lęk.
Potrzebujemy wierzyć, że istnieje kochający i wybaczający Bóg Ojciec, który na nas gdzieś tam czeka, który nas przyjmie i przytuli...
Potrzebujemy wierzyć, w życie po śmierci...
A dokładniej rzecz ujmując, potrzebujemy wierzyć, że śmierci jako takiej nie ma, tylko w pewnym momencie, aby żyć, nie musimy już oddychać...
Nie musimy już być, aby żyć...
A tymczasem, jestem i oddycham...
Ja i ta mucha...
Jak długo jeszcze...?
Jak długo jeszcze pozwolę jej bzyczeć...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz