niedziela, 8 listopada 2015

WSZYSTKO JEST PŁYNNE

Jak tak sobie siądę na mojej czerwonej kanapie i poddam zamyśleniom, to popadam w czarnego doła, więc robię to ostatnio coraz rzadziej. Chcę bowiem zachować nie tylko zdrowe ciało, ale przede wszystkim zdrowy umysł. A może rozum...?
W sumie nie wiem czy to nie jest czasem to samo. Dla mojej jednak osobistej świadomości, nazywam to porządkiem nad oczami.
Pedantką nie jestem i nigdy nie byłam, ale porządek lubię. Czuję się wtedy jakoś pewniej, zwłaszcza gdy nie potykam się o coś nierozważnie pozostawionego na drodze, lub gdy coś niespodziewanie nie spada mi na głowę.
Przewidywalność daje mi poczucie bezpieczeństwa, którego mi na co dzień bardzo brakuje.
Dlatego jestem fanką zasad, i to zasad niezmiennych, takich które dają fundament życiu. Trzymam się ich, jak tonący brzytwy.
Bo ja tonę...
Tonę w tym morzu życia pozbawionym tożsamości, gdzie wszystko jest płynne i byle jakie.
Gdzie człowiek został zmanipulowany do tego stopnia, że sam poczuł się Bogiem.
Gdzie niedługo kolejne pokolenia odcięte od swoich korzeni jakimi są rodzina i ojczyzna, w poczuciu kompletnej "bezkarności" ograniczą swoje człowieczeństwo tylko do "ja, tu i teraz", a swoją siłę będą czerpać z antydepresantów i z aktualnego stanu konta w banku.
Cel zasadniczy życia, który już teraz jest wyraźny, to maksimum przyjemności, przy minimum cierpienia.
Życie bez zobowiązań i dolegliwości...
Metoda - dojść do tego celu, bez względu na wszystko...
Jak szczury...
Czy taka ma być prawda o "człowieku"?
A może to tylko prawda o zlepku komórek, które w przypadkowy sposób stały się jakimś tam homo sapiens?
Mam nieodparte wrażenie, że sami siebie poddajemy jakiejś potwornej manipulacji, w wyniku której zatracamy sens życia!
Bo czy sensem życia ma być hedonizm, łatwizna, ucieczka od niedogodności?
Gdzie człowiek człowieka traktuje jak rzecz i wymienia na nowszy model, bo taką ma akurat ochotę, bo ta druga osoba nie spełnia jego zachcianek?
Na śmietnik z jeszcze niedawnym przyjacielem, na śmietnik z mężem, czy ze starymi rodzicami...
Co z oczu to z myśli, a wyrzuty sumienia, a zobowiązania...?
A co to w ogóle jest?!
Co się stało człowiekowi?
Już nawet płeć przestaje nas określać, bo niedługo będzie można ja sobie zmienić, kupić jak nowy ciuch w sklepie.
Czy Bóg się pomylił?
No tak, dla niektórych Bóg to przecież oni sami, więc o co ja się głupia pytam, i kogo?
Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że jak na te czasy to jestem głupia i to bardzo.
Bardzo jestem głupia i zacofana; bo uważam, że to wszystko, to wbrew naturze człowieka i przeciw niemu.
Co to znaczy być "dzisiejszym"?
Czy to znaczy być akceptującym demoralizację; czytaj nowoczesność i odchodzenie od wiary w Boga, wyzwolenie z "ciemnoty"?
Gdzie ślub, danie komuś słowa, wierność, obowiązek..., to tylko słowa brzmiące wiarygodnie na kartach książek z minionej epoki.
Szczególnie zadziwiają mnie ci, którzy co niedziela maszerują do kościoła, aby postać tam przez godzinę...
Po co?
Po co, jeśli przez resztę tygodnia twierdzą, że Bóg nie ma racji, że jego zasady przekazane choćby przez 10 przykazań to przeżytek i trzeba je zmienić?
Ci co chcą być wierni normom chrześcijańskim są wyśmiewani, pogardzani, wytykani jako dewoci i oszołomy.
Czy nie lepiej aby ci "nowocześni" pozostali  "w swoich kapliczkach", gdzie sami ustalą swoje przykazania?
Tak by chyba było uczciwiej...
Uczciwiej, ale czy rzeczywiście lepiej?
Tego to już nie jestem pewna...
Jestem przekonana o słuszności swoich poglądów, ale nie przekonuję do nich innych...
To zachowanie wynikające zapewne ze słabości mojego charakteru i deficytu energii...
"Grzech zaniechania", największy z moich grzechów...
Bo ja się już poddałam..., i już mnie nic nie obchodzi..., chcę mieć już tylko "święty spokój"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz