czwartek, 13 listopada 2014

RANKIEM W LISTOPADZIE

- Łał, jak miło – Pomyślałam sobie dzisiaj rano, kiedy uświadomiłam sobie, że moja jak zwykle wysunięta spod kołdry stópka, wcale, a to wcale, nie jest zmarznięta!
- Ha! - Z rozkoszą przeciągnęłam się w moim ciepłym i pachnącym jeszcze snem łóżku i z wdzięcznością spojrzałam na pięć ciepłych, białych żeberek pod okiennym parapetem - tak to można się budzić codziennie.
Jakże by było cudownie zatrzymać tę chwilę na dłużej; miękkie zawieszenie między nieważkością nocy, a czekającym już za oknem nowym dniem.
Zazwyczaj staram się od razu przypomnieć, co mi się śniło i trochę ponaciągać pojawiające się obrazy w kierunku rzeczywistości, bo a nuż to jakaś przepowiednia przyszłości, a ja nie odczytam na czas całej tej sennej symboliki?
Dzisiaj wdrapywałam się na wysoki nasyp…
Co to może oznaczać?
Pomyślę o tym później…
Nigdy nie zasuwam zasłon, pewnie to wynika z mojej nostalgii za słońcem, a może za życiem?
Słońce to wszak życie…
A dzisiejszego ranka było i słońce, i niebo nade mną, a na parapecie…, ano wiadomo, kto; naczelny terrorysta tego domostwa.
Nie było rady, głośno poganiana obrałam kierunek kuchnia i to bez zbędnego marudzenia i tracenia czasu na marzenia o niebieskich migdałach. Aczkolwiek niechętnie, ale niestety poddałam się, jak zawsze zresztą (mężczyźni mają jednak nade mną władzę).
Cóż zrobić, jak mus to mus, przy okazji zerknęłam na termometr za kuchennym oknem; ależ to słońce oszukuje listopad – 8 stopni powyżej zera…
Od razu lepiej się poczułam w moim jedwabnym szlafroku, bo jest on w kolorze złota, a więc radosnego, ciepłego koloru, pasującego jak ulał do promieni za szybą.
Termometr wie swoje, a ja wiem swoje, szczególnie jak patrzę na ogołocone z liści drzewa...
I tu się rozmarzyłam, grzejąc dłonie trzymanym kubkiem z gorącą kawą; zatęskniłam za świeżymi, pachnącymi kwiatami w wazonie, za szeroko otwartymi drzwiami balonowymi i szarym gołębiem na jego poręczy…
Ogarnęła mnie nagle jakaś tęsknota, za nie wiadomo czym... 
Taki nostalgiczny nastrój...
Jedyna rada żeby się temu całkowicie nie poddać i nie oklapnąć w fotelu pod kocykiem, to pobiec do lasu. Tam zawsze ładuję akumulatory.
Najbardziej kocham zapach iglastego lasu, a zachwyca mnie las liściasty. Tak się składa, że obrzeża lasu, który zazwyczaj odwiedzam są okupowane przez dęby, brzozy i klony, dopiero w jego głębi, można znaleźć skupiska sosen i świerków. Jednak po moich ostatnich przygodach niechętnie zapuszczam się dalej...
Dzisiaj więc musiało mi wystarczyć brodzenie wśród złotorudych liści...
Było cudownie...
No i znowu czuję,  że mam mięśnie! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz