czwartek, 13 czerwca 2013

IW W SZPITALU - DZIEŃ PIERWSZY

Idę do szpitala, nie ma rady - godzina zero niestety wybiła. 


Siedzę nieco zadziwiona i wpatruję się w stos rzeczy, które "koniecznie" muszę wziąć ze sobą.
Jest tego tyle, że wygląda to raczej jakbym wybierała się na małą wyprawę, a nie na grzeczne leżenie w łóżku. 



Dobrze, że nie muszę brać ze sobą grzałki i garnków, ale pozostały kuchenno - jedzeniowy osprzęt pacjent musi mieć własny. 
Do tego dochodzi oprawa rozrywkowa - książki, czasopisma, notes i pióro. No i to co najważniejsze, coś gwoli czystości i urody.
O tym co na biedny grzbiet już nie wspomnę, bo przysłoniły to butelki z wodą.
Upycham więc to wszystko do torby w czerwoną, szkocką kratę i dzielnie maszeruję ku przeznaczeniu, ciągnąc ją za sobą w promieniach rannego słońca.
Po załatwieniu papierkowych formalności i odczekaniu (a jakże) na korytarzu na przydział, udaję się wraz z towarzyszkami niedoli do pięcioosobowej sali.
Same starsze panie, ale wyglądają na miłe i na równie przepłoszone jak ja, więc czuję się od razu w konkretnej sytuacji.
Po przebraniu w odpowiednie szatki, po kolei poddajemy się szpitalnemu, wstępnemu rytuałowi.
Zaczyna się ciekawie...
Na początek zostaję przyozdobiona bransoletką z moim nazwiskiem; nie wiem czy wyglądam na taką co to się może zgubić, albo może jest coś ze mnie z noworodka, ale raczej obstawiam to drugie, bo bransoletka jest tak ciasna, że po chwili trzeba ją zamienić na inną - w bardziej dorosłym rozmiarze.
I w ten to symboliczny sposób zostaję pasowana na członka szpitalnej społeczności.
Teraz trzeba mi upuścić trochę krwi do badań - w tym celu przychodzi kolejna pani pielęgniarka, różniąca się od poprzedniej tym, że na rękach ma niebieskie lateksowe rękawiczki (odnoszę wrażenie, że niebieski to barwa wojenna służby zdrowia).
- Czy te rękawiczki mają chronić panią, czy mnie? - pytam.
- A dlaczego? - dziwi się pielęgniarka.
- Bo są brudne od krwi.
- Tak, trochę... Byłam u innego pacjenta.
- Hmmm....
- Ostatecznie mogę zmienić, jak pani na tym zależy - mówi z jawną niechęcią w głosie.
- Tak, bardzo proszę - potwierdzam z pewną nieśmiałością.
Po chwili wraca, ale mówiąc prawdę, nie jestem pewna, czy to inne rękawiczki, czy po prostu zmyła z tamtych krew.
Rozpoczyna się wkłuwanie w żyłę..., dodam, że wielokrotne...
- Co za żyły - mruczy niezadowolona - nie założę pani venflonu, niech się jutro z nimi na operacyjnej męczą, ja nie mam czasu na takie zabawy.
Nie komentuję i oddycham z ulgą, kiedy odchodzi. 
Po godzinie wjeżdża wózek z aparatem do EKG i z inną panią (to znaczy wózek  wjeżdża, a pani wchodzi sama).
Zostają do mej piersi przyssane czujniki i zaczyna się kolejna ciekawa scenka...
-   Serce nie bije..
- Chyba jednak jeszcze bije - parskam bardzo nie na miejscu śmiechem.
-   Ale nie wykazuje.
- To straszne - wreszcie się stosownie martwię.
- Niech się pani cała rozbierze, bo coś nie przewodzi. 
- Jak trzeba, to trzeba - zgadzam się pokornie.
-   Nadal nie działa, powiem oddziałowej - stwierdza z pretensją nad mym gołym ciałem i wychodzi pchając przed sobą sprzęt, pozostawiając mnie w pełnym poczuciu winy i w strachu przed oddziałową.
Aby uspokoić nerwy i zabić czas, postanawiam się zagłębić w artykułach o celebrytach, serwowanych przez czasopismo "Flesz". 
Mijają miło minuty, aż do chwili, kiedy dochodzę do horoskopów...
Bo tu łups ..., dla byka jak byk jest napisane;
- Bądź ostrożna 28 maja... - to znaczy jutro.
W tym miejscu, zaczynam się poważnie niepokoić, bo jak jutro pójdzie na sali operacyjnej tak jak dzisiaj na oddziale, to niechętnie tam się znajdę...
Póki jednak co, to konsumuję mój ostatni posiłek i słucham plotkujących, a raczej wymieniających się uwagami o wspólnych znajomych, pań z sąsiednich łóżek.
Oby do jutra..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz