wtorek, 18 marca 2014

JAK NIE UROK TO SRACZKA


Co prawda pogoda się nieco zbiesiła, ale nie ma co narzekać, bo jest ewidentnie cieplej, mimo, że wiatr szarpie naszym odzieniem w lewo i w prawo.
Ale takie są uroki wiosny, zwłaszcza tej najpierwszej.
Nie będę tu jednak dzisiaj o wiosennych urokach się rozwodzić, bo dzisiaj, u mnie,  na pierwszym planie była i co tu owijać w bawełnę, nadal jest - sraczka.


Jedyna pociecha w tym, choć nie jestem co do tego do końca przekonana, że nie dotyczy ona mnie, ale Neona.
W nocy obudził mnie niemiły zapach, bo niestety na zapachy jestem nadzwyczaj wyczulona. Od razu wiedziałam skąd się wydobywa, i aby móc dospać do rana zabarykadowałam sypialnię, otworzyłam okno i łyknęłam procha na spanie.
"Rześkie" powietrze wygoniło mnie dość wcześnie z betów, w efekcie czego mój organizm zakrzyczał o natychmiastową dawkę kofeiny, coby odzyskać jasność spojrzenia.
Po otwarciu drzwi sypialni, kofeiny raczej już nie potrzebowałam, bo ciśnienie mi skoczyło nad podziw szybko; w mieszkaniu była tak gęsta atmosfera, że bardziej by okazała się przydatna maska gazowa, niż kubek kawy.
Neon zaś, przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy...
Dodam gwoli zobrazowania sytuacji, że posiada on bogate, kilkucentymetrowe owłosienie..., na ogół napuszone i lśniące...
Piękne futro mojego kota, a zwłaszcza jego tył, był cały posklejany brunatną mazią!
A na podłodze, w miejscach gdzie zatrzymywał się w czasie nocy, widniały nieprzyjemnie pachnące ślady...
Krzywiąc nos z obrzydzenia, zaaplikowałam mu natychmiast tabletkę stoperanu, przy czym nie obyło się oczywiście bez jego stanowczych protestów.
W mieszkaniu zapanował przeciąg, a ja zapanowałam nad mopem.
Niestety trzeba było zrobić również coś z kotem; a należy on do takich, co to na sam widok wody wpadają w panikę.
Przy akompaniamencie wrzasków połączonych z wyrywaniem się, kot został zamoczony w misce napełnionej wodą  z mydłem i jako tako doczyszczony.
Potem odbyło się skalpowanie kociego tyłka w miejscach gdzie woda nie dała rady.
W poczuciu spełnionego zadania, zostawiłam mieszkanie i kota poddając ich dalszemu wietrzeniu.
Byłam dobrej myśli kiedy wracałam do domu...
Przeciąg winien zrobić swoje, a stoperan powinien zatkać Neona.
Jak zawsze byłam zbytnią optymistką...
Bo wszystko wróciło do nocnej sytuacji niestety...
Mówiąc prawdę wpadłam w tym momencie w panikę, bo to nie wyglądało dobrze...
Jak na złość, nie mogłam się dodzwonić do kogoś, kto by mógł mnie w tym momencie zawieźć do weterynarza, bo zanieść Neona nie byłabym wstanie; za daleko, a on za gruby.
Na wszelki wypadek Neon musiał łyknąć kolejny stoperan.
W końcu udało mi się organizować transport...
Lekarz zajrzał kotu pod ogon i stwierdził, że to infekcja wirusowa...
Po czym on to poznał? Nie wiem..., ale nie znam się...
Neon ani nie jęknął, jak dostał dwa zastrzyki. Kolejne dni mam sama dokonywać iniekcji...
Nie wiem czy dam radę, ale zobaczymy...
Póki co, znowu wsadziłam mu do pyska stoperan i kuweta czysta jak na razie.
Mój portfel także, bo weterynarz badał kota, a skasował jakby to był tygrys.
Ale kocur ewidentnie jest chory; unika towarzystwa, chowa się po kątach i pomiaukuje; pewnie go brzuch boli...
A mnie unika jak ognia...
Faktem jest, że trochę przemocy wobec niego dzisiaj użyłam, i nie sądzę, żeby uwierzył, że to było dla jego dobra...
Mam nadzieję, że mu przejdzie; bardzo mi go żal...
Zrobię wszystko, żeby wyzdrowiał, tak jak on to robił dla mnie jak byłam chora...
Pamiętam jak nie odstępował mnie nawet na chwilę, przytulał się i mruczał uspokajająco...
Był prawdziwym przyjacielem..., teraz moja kolej... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz