wtorek, 11 marca 2014

WIOSENNE DOPINANIE

Jest tak cudnie na dworze, że nie sposób jest usiedzieć w domu.
Wszystko co żyje wychyla się do słońca, które co prawda jest nad nami od zawsze, ale teraz wydaje się, że jest bardziej przyjazne i zapraszające niż przed paroma tygodniami.

Dzisiaj zobaczyłam pierwsze, nieśmiałe, miniaturowe listeczki na żywopłocie broniącym dostępu psiakom do trawnika, który to już będzie za chwilę. 
Ale to nie wszystko, bo nawet winobluszcz na moim bocianim gnieździe przyozdobił się w czerwone pączki wielkości łebka od szpilki.



Widząc to wszystko, chce mi się po prostu wstać i gdzieś pójść; poszukać nie tyle ciepła i zieleni, ale i czegoś innego, nowego...
Właśnie uświadomiłam sobie, że dawno nie byłam gdzieś dalej..., z wiadomych względów oczywiście...
Trochę mi tego żal, bo uwielbiam podróże, poznawanie nowych miejsc, krajobrazów, smaków, choć to wymaga ode mnie nie tylko wysiłku finansowego, ale i ogromnej siły by pokonać samą siebie.
Strasznie boję się latać...
Zawsze czuję się niepewnie gdy samolot startuje i słyszę dźwięk chowającego się podwozia, a bezpieczna płyta lotniska powoli znika z widoku...
Wielu pasażerów zachwyca się podczas lotu widokami, ja natomiast, staram się w ogóle nie patrzeć na okno, a skąd dopiero w dół.
Przebywanie kilka tysięcy kilometrów nad ziemią i związane z tym poczucie, że nie mam na nic wpływu, nie napawa mnie zbytnim optymizmem.
O turbulencjach nie wspomnę...
Potrzebuję wtedy każdej odrobiny zakamuflowanej odwagi, aby dotrwać do końca, albo..., jednej lub dwóch szklaneczek whisky - bez wody i lodu..., coby zadziałały właściwie.
Póki co, jestem nadal na stałym lądzie i odliczam dni do momentu kiedy będę mogła znowu ruszyć moją ulubioną trasą.
Odliczanie trwa i wydaje się, że jeszcze potrwa niestety...
Co do odliczeń, to mogę zapisać na swoim koncie mały sukcesik - siódmy dzień bez ciastek i ciasteczek!!!!
Jeszcze tylko 33 dni i będę mogła być z siebie dumna jak pawica (choć jak to ona, bez królewskiego ogona niestety).
Tak się zaczęłam rozpędzać w tym ćwiczeniu silnej woli, że teraz przemyśliwuję, co by tu jeszcze postanowić na tej fali sukcesu.
Na razie szukam pomysłu...
Co prawda miałam dzisiaj pewien przebłysk, żeby może jakąś dietę..., ale szybko go zgasiłam w zarodku, jako niepotrzebny i wręcz szkodliwy (przynajmniej na nerwy). 
Zarodek bowiem zaczął niebezpiecznie kiełkować kiedy usiłowałam się rano wbić w moje jeansowe rurki, które jeszcze jesienią apetycznie opinały mój tyłeczek, a ich suwak mogłam swobodnie i na luziku zapinać. 
Szybko jednak odrzuciłam głupie pomysły i otuliłam doły w zamszową spódnicę, która spełniła swoje zadanie o wiele lepiej niż obcisłe spodnie.
Bo w końcu, kto by sobie chciał psuć humor w tak piękny czas, jakimiś dietami?
Chyba masochista!
Przecież zawsze można wciągnąć brzuch, nieprawdaż?
Faceci tak robią od zawsze i są z siebie niezmiernie zadowoleni, więc dlaczego my kobitki, mamy być dla siebie bardziej wymagające niż oni?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz