piątek, 21 marca 2014

SPROSTAĆ SOBIE

Tylko ktoś kogo się kocha, lub kogo się kochało, może wywołać w nas naprawdę silną reakcję na to co powie lub zrobi.
Bo tylko ktoś, kto nas kiedyś kochał, wie, jak dotrzeć tam, gdzie najbardziej boli, zna nasze czułe punkty, wie, które słowa i czyny najbardziej nas mogą zranić.
Wczoraj kiedy o tym rozmawialiśmy, X powiedział, że to perfidia...
Owszem, ale ileż daje satysfakcji takie celne trafienie...
Gadamy z X na różne tematy, czasami dokonujemy też małych wiwisekcji.
Oboje przeszliśmy przez ten sam proces, chociaż wygląda na to, że każdy z nas przeżył go trochę inaczej (albo X nie mówi wszystkiego, do czego bardziej bym się skłaniała).
Mnie na przykład rozpad małżeństwa po prostu znokautował, mimo, że nie zaprotestowałam przeciw temu najmniejszym gestem, czy słowem.
Dla mnie danie słowa to jak wejście na drogę bez odwrotu... i nie tyczy się to tylko przysięgi małżeńskiej, dlatego nie daję nigdy i nikomu słowa bez zastanowienia. 
Fiasko mojego małżeństwa było dla mnie kompletnym zaskoczeniem, nigdy nie brałam nawet tego pod uwagę, dopóki nie stało się to faktem.
Czy ktokolwiek myśli o możliwości rozstania?
Czy kiedy składa się przysięgę małżeńską, przemknie komuś przez myśl, że jego druga połowa zamieszka szczęśliwa bez niego gdzieś indziej, może nawet kilka tysięcy kilometrów dalej, podczas gdy on sam przeżyje totalne załamanie?
Nie należę do osób, które mówiąc sakramentalne "tak", myślą, że istnieje taka możliwość.
Koniec małżeństwa niezaprzeczalnie ściął mnie z nóg i długo wyraźnie się chwiałam, nie mając pojęcia jak utrzymać równowagę.
Ale dałam radę... jak Wańka Wstańka.
Pozbierałam się, choć nadal moim problemem jest to, że wierzę zbyt mocno, w zbyt dużo spraw i zasad.
Nadal wiele rzeczy nie robię właśnie z zasady i jest mi trudno z tych moich zasad zrezygnować, nawet jeśli miałoby to oznaczać łatwiejsze życie.
To jest po prostu część mnie, tak już mam niestety.
Ale wiem też, jakie życie może być trudne, jak potrafi dokopać i jak wszystko może stać się o wiele prostsze, kiedy człowiek przestaje cały czas z czymś walczyć, albo gdy od czasu do do czasu sprzeniewierzy się samemu sobie...
Jednak wierzę, że istnieje coś jeszcze poza otaczającym nas światem, i nie muszę być taka jak inni...
Nie muszę i nie chcę być konformistką i biernie akceptować to, co mi się wcale nie podoba, tylko dlatego, bo inni tak robią i jest dobrze, bo tak jest łatwo.
Nie szkodzi, że nie pasuję...
Jestem kim jestem, przecież wygląd, ciuchy, fryzura, makijaż, twarz bez zmarszczek i figura modelki nie mogą świadczyć o wartości jaką niesie w sobie człowiek, choć niewątpliwie dla większości są podstawowym atutem.
Naiwnie chcę i tego się trzymam, aby szanowano mnie i zauważano bez względu na opakowanie... bez względu na moją przydatność, czy spolegliwość.
Chciałabym, żeby dojrzano we mnie człowieka, a nie kobietę - robota; o wyselekcjonowanych i pożądanych cechach.
Człowieka, który nie musi robić tego co inni, żeby nim być, człowieka, który może myśleć, co chce i wierzyć w co chce.
Człowieka, który szanuje to samo w innych, i który wie, że nigdy nie trzeba godzić się na to, aby źle być traktowanym. Nigdy i za żadną cenę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz