poniedziałek, 11 stycznia 2016

TO JESZCZE RODZINA?




Rodzina, rodzina... 
Rodzina, ach rodzina...
Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest.
Lecz kiedy jej nima...

Samotnyś jak pies...?


I znowu się zamyśliłam...
Czy zdanie, że rodzina jest najważniejsza jest nadal aktualne, czy może zaczyna się już dewaluować?
Aż strach podejmować takie zamyślenie; bo to prawdziwe tabu, a jego profanacja, jest już zupełnie nie do pomyślenia.
Przecież każdy zapytany; przechodzień, urzędnik, czy ksiądz, bez wahania powie, że rodzina to najważniejsza, podstawowa komórka społeczna, fundament wszystkiego, a wbijają nam to do głowy, od początków naszego rozumienia. 
Lubię przewracać dzban do góry dnem, aby wylać z niego to co w środku, ale w tym wypadku..., nie mam specjalnej ochoty aby odkryć prawdę.
Może lepiej się oszukiwać i wierzyć w stereotyp?
Może..., jednak mimo wszystko trochę podrążę temat.
Rodzina, biologicznie rzecz ujmując, to grupa ludzi połączonych więzami krwi...
W moim pojęciu, rodzina to coś trwałego, więc te więzy krwi mi tutaj pasują...
Hm..., w takim razie, czy mąż i żona to rodzina, jeśli łączy ich tylko podpisana umowa, a niektórych z nich - "jakaś tam" przysięga?
A co z tak zwanym związkiem partnerskim, gdzie nie ma nawet tego papierka?
Niektórzy twierdzą, że w tym wypadku więzy krwi zastępuje uczucie...
Miłość?
Ale, czy aby na pewno?
Tak sobie myślę, że jakby upatrzyć sobie miłość za spoiwo rodziny, to wielu z nas miałoby tych rodzin, jak pęczków pietruszki na bazarku. Wszak raz się kocha tego, a za chwilę to kochanie jakby znika i kocha się już kogoś innego. Dochodzi do zamiany na nowszy model, a stary grat idzie na złom...
Wniosek - jeśli tak łatwo można się odciąć od tej "naszej drugiej"połowy, to para (jaka by ona nie była), to jeszcze nie rodzina.
Trzeba chyba jednak pozostać przy więzach krwi...
A więc wynika z tego, że tylko dziecko, lub dzieci, są tym właściwym klejem, który łączy wszystkie elementy w całość..., nawet jeśli któremuś z członków rodziny przestaje się ona już podobać i nagle jest już z jej niektórymi elementami nie po drodze.
To właśnie dziecko decyduje, że powstaje rodzina, mimo że może ona przyjmować z czasem różne konfiguracje; może być pełna, rozbita, połatana, albo nawet rozsypana po całym świecie, ale to nie zmienia faktu, że zostaje już nią na zawsze.
Rodzina jest jak małe państwo, albo raczej naród, w którym o swoje walczą różne grupy interesów i nacisku, a wszystko to tworzy specyficzny konglomerat, w którym czasem trudno wytrzymać.
A przecież, teoretycznie, właśnie w niej, powinniśmy znajdować oparcie w trudnych chwilach, to ona powinna być dla nas ostoją bezpieczeństwa...
Ale czy tak jest zawsze?
Czy czasem, częściej nie jest tak, że najlepiej nam z tą rodziną na zdjęciu, robionym w najlepszym wypadku raz do roku, z okazji świąt?
Czy czasem, mimo tych osławionych więzów krwi, czujemy się bardziej obco z naszą rodziną niż z sąsiadem, albo sprzedawcą w sklepie?
Pewnie wiele osób powie, że przesadzam, że tak nie jest; ale wiem co mówię...
Sama krew nie wystarczy, aby czuć się z kimś związanym...
Skąd się bierze to osłabienie więzi?
Może związane jest to z zanikaniem rodzin wielopokoleniowych, zamieszkujących wspólnie, wspierających się od momentu urodzin, aż do śmierci?
Cóż takie czasy i czasów tych klimat...
Współczesne społeczeństwo stara się być poprawne "politycznie"; wypada być przede wszystkim solidarnym wobec wszelkich mniejszości, uchodźców i innych inności, ale wobec najbliższych, ta solidarność nie jest już taka oczywista.
Więcej chętnych zgłosi się, aby uczestniczyć w publicznej zbiórce funduszy na jakiś medialny cel, czy przyjąć do domu uciekiniera z Syrii, niż takich którzy pochylą się na co dzień nad bratem, będącym w kłopotliwej sytuacji, czy matką, której brakuje na leki.
Z tego pewnie wynika przykry fakt, że chętniej prosi się o pomoc kogoś obcego, niż rodzinę.
Zapewne są jeszcze "prawdziwe" rodziny, ale moim zdaniem jest to kilka rodzynek w wielkim kołaczu.
Wszystko bowiem stało się płynne, tymczasowe, niewierne, nawet i ta; "podstawowa komórka społeczna". Jeśli coś jest tak nietrwałe i niestabilne, nie może oczywiście w żaden sposób zapewniać bezpieczeństwa i nie ma co tego oczekiwać.
Martw się więc człowieku najlepiej o siebie sam, kochaj siebie i bądź sam dla siebie rodziną...
Może to czarno - biały i zimny obraz, ale takich obrazów jest wokół nas bardzo dużo, tylko jakoś nie bardzo chcemy je zauważać.
Prawdziwym przecież ślepcem jest ten, który nie chce widzieć...

Nie więzy krwi są ważne, lecz więzy serca...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz