niedziela, 9 lutego 2014

MIŁOŚĆ NIECH TRWA

Kontynuując temat miłości, przypomniałam sobie właśnie niedawną rozmowę z moim znajomym, którego powiedzmy, że nazwę panem L.
Jako, że walentynkowy luty trwa, a może i dlatego, że pora była wieczorna zeszło nam na uczucia.
Między innymi wypłynęło to samo pytanie, które postawiłam wczoraj; 
Co to jest miłość, a co to jest kochanie?
Tak się złożyło, że oboje rozstaliśmy się jakiś czas temu z naszymi "ślubnymi". 
Co prawda każde z nas w inny sposób i z innego powodu, ale to nie zmienia faktu, że właśnie z nimi zakładaliśmy obrączki przed ołtarzem.

L, stwierdził, że ożenił się ze swoją wybranką z miłości...
To pięknie...

Myślałam potem nad tym, ale już raczej w bardziej ogólnych kategoriach.
Sądzę, a przynajmniej taką mam nadzieję, że większość par pobiera się kierując uczuciem, a przynajmniej jest przekonana, że to co ich połączyło, to ta jedna, jedyna, najprawdziwsza miłość.
Powtórzę jeszcze raz - To pięknie, ale...
No właśnie ale.
Jeśli to była miłość, to dlaczego ci sami ludzie postanawiają się potem rozstać?
A może to nie była miłość, tylko kochanie, czy może tylko - oczarowanie?
Takie oczarowanie może zamącić w głowie, a czasem i potrwać nieco dłużej. 
Znam osobę, która po 26 latach małżeństwa obwieściła zaskoczonej połowicy, że oczarowanie nią minęło, i że nie wyobraża sobie, aby mogli nadal ze sobą w tej sytuacji mieszkać.
A przecież tak nie musi być, są wszak pary, które mimo upływu lat są w sobie nadal zakochane tak jak na początku i nie wyobrażają sobie życia bez siebie.
W czym tkwi ich tajemnica?
Tajemnica trwałej miłości, dojrzałej, mądrej i uważnej?
Nie podejrzewam aby podstawowym spoiwem była namiętność.
Według mnie (oczywiście mogę się mylić), nie ma takiej możliwości, aby wzajemna fascynacja cielesna mogła utrzymywać się cały czas na takim samym poziomie jak w pierwszych latach związku.
Ogień może oczywiście się palić nadal, ale dochodzą do niego inne czynniki, które powodują, że mimo iż każde dotknięcie nie zwala od razu z nóg, to daje on ciepło, które podsyca miłość.
Jest to bliskość, zaufanie i troska o siebie nawzajem.
Problem w tym, żeby nie zatracić się w tym ciepełku i nie przyjąć go jak coś oczywistego, bo może to stworzyć zgubne poczucie bezpieczeństwa (skądinąd potrzebnego w związku) prowadzącego do znudzenia.
Znudzenie i stagnacja, powodują, że powoli para przestaje ze sobą rozmawiać.
A może rozumieją się po latach bez słów?
Być może, ale...
Moim zdaniem pary przestają ze sobą rozmawiać, bo po prostu nie mają o czym; szczególnie jeśli dzieci wyfruną z domu - brak im wtedy nawet okazji do kłótni ( no chyba, że o kasę).
Znają się jak przysłowiowe łyse konie, wiedzące o sobie wszystko.
Jaką ona nosi bieliznę, co on lubi na obiad, że ona ma cellulit, a jemu posiwiały włosy na klacie.
Znają każdy milimetr swoich ciał. Wiedzą jak będzie przebiegało ich każde cielesne zbliżenie.


Ona - wie gdzie on ją dotknie, on - wie gdzie ona go pocałuje, i oboje wiedzą w jakiej pozycji to zrobią.
Nuda i rutyna.
A jeśli do tego dodać lenistwo, to pora pomyśleć o pozwie rozwodowym i dobrym adwokacie.


Jeśli więc chcemy, aby to co czuliśmy w dniu ślubu pozostało na zawsze, musimy stawiać przed sobą wyzwania i wspólnie stawiać im potem czoła.
Wytyczać sobie cele, do których będziemy wspólnie dążyć.
Miłość karmi się adrenaliną, niezależnie od źródła jej pochodzenia.
Z mojego, kobiecego punktu widzenia, niebagatelną rolę odgrywa okazywanie sobie uczuć.
I co najważniejsze, powiedzenie tej drugiej osobie od czasu do czasu, głośno i wyraźnie, że się ją kocha.
Już widzę te oczy wzniesione do góry z cierpiętniczym wyrazem twarzy.
- Przecież ona (on) to wie, bo czy byłbym z nią (z nim)?
A niby skąd ma to wiedzieć, ma mieć cudowne objawienie?
Może warto też ją przytulić, ot tak bez powodu, a nie tylko jeśli ma się ochotę przeżyć kolejny rutynowy orgazm.
Nie chcę być tu źle zrozumiana, bo nie chodzi mi o to, aby ciągle trzymać się za ręce i patrzeć sobie w oczy, bo jeśli to będzie coś oczywistego, codziennego, to z czasem urok tej przyjemności zblednie. 
Ale jeśli będzie to spontaniczne, nadal będzie cieszyło i podniecało.
Na przykład; jeśli para ustali, że w każdą sobotę będzie uprawiać wieczorem seks, to w końcu przestanie się nim cieszyć, zacznie traktować go jak tak zwany obowiązek małżeński i w rezultacie będą unikać zbliżeń.
Bo jak wiadomo obowiązki nie zawsze kojarzą się nam z przyjemnościami.
A sprzeczki, a nawet kłótnie?
Czy nie jest czasem tak, że na początku byliśmy bardziej skłonni do kompromisów, że potrafiliśmy sobie wybaczać, nie było cichych dni i szybko się godziliśmy?
Dlaczego w miarę upływu lat stajemy się bardziej zawzięci, że racja musi być po naszej stronie?
Oddajemy cios za cios.
Stały repertuar to;
- Bo ty zawsze.
- Bo ty jesteś jak twoja matka.
- Twoja rodzina już taka jest.
- To twoja wina.
Zauważmy, że nie pojawia się słowo MY, tylko TY, brzmiące jak oskarżenie, i zawsze w niemiłych kontekstach.
Dobrzy by chyba było, choć raz na jakiś czas, odpuścić i odpowiedzieć dobrem za zło.
Wiadomo, nie jest to ani proste, ani łatwe; zamienić nasze rozbuchane JA na MY, ale gra o miłość warta jest postawienia w tej intencji Panu Bogu świeczki, a nawet diabłu ogarka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz