czwartek, 27 lutego 2014

O JEDEN PĄCZEK ZA DALEKO

Łatwo ulegam pokusom, prawdę mówiąc w ogóle się im nie przeciwstawiam, a szczególnie już tym, które mogą mi ewidentnie zaszkodzić.

W tym momencie mam na myśli ostatni, ciepły, pachnący pączek, który wylądował wewnątrz mnie.
Jednak szkodliwość pokus, którym ulegam obejmuje znacznie większy zbiór niż 5 pączków i 2 espresso. Nie dotyczą one tylko jedzenia niestety.
Coś z tą moją silną wolą jest nie tak.
Nie dosyć, że jej nie mam na składzie, to na dodatek zawsze mam alibi jeśli czuję się winna jej braku.
Z całą pewnością mogę stwierdzić, że przynajmniej z alibi kłopotów nie zauważam.
Szczególnie dzisiaj, od samego rana, dobił mnie fakt, gdy usłyszałam, że Anna od siedmiu miesięcy nie zjadła nic słodkiego i nawet w ten czwartek, gdy cały kraj tarza się po prostu w lukrze, nie ma najmniejszego zamiaru nawet spojrzeć na pączka.
Pomyślałam - przesadza...
Ale teraz, kiedy ostatni kęs tradycji zatrzymał mi się w połowie drogi do żołądka, czekając "baaaaardzo" niecierpliwie, na zwolnienie miejsca, nie jestem już tego taka pewna.
Nie ma co ukrywać, popełniłam wzorcowy grzech obżarstwa, a przecież już za tydzień, dobrowolnie pozwolę na posypanie mojej głowy popiołem, na znak uznania wszystkich, swoich popełnionych błędów.
Może więc warto by powziąć jakieś postanowienia wielkopostne, choćby w zakresie tych słodkości...?
Jest tylko jeden problem; jak to mówią - u mnie słowo droższe pieniędzy...
Czy mogłabym z czystym sumieniem dać słowo, że powstrzymam się przez 40 dni od zajadania ciast i ciasteczek?
Hm...
Nie jestem pewna...
Jeszcze się nad tym głęboko zamyślę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz