czwartek, 10 kwietnia 2014

ŚMIERDZĄCA DUSZA

Ta wiosna ze mną się nie patyczkuje. Co i rusz gdzieś mnie gna i uparcie popycha stronę życia towarzyskiego.
Całą zimę, żyłam jak kobieta z kotem (nie mylić z - jak pies z kotem), czasem jak kobieta z internetem. A wszystko z racji niespodziewanie nabytego kalectwa.
Teraz wychodzę "do ludzi", a czasami, w ramach urozmaicenia, ludzie wychodzą do mnie.
Ale od początku...
Wyszło na to, że w ramach rewizyty, miało się odbyć małe spotkanko u mnie..., dość nietypowo, bo w środku tygodnia.
Jasna sprawa że, dobremu towarzystwu nic nie przeszkodzi, ale żeby już tak zupełnie nic nie przeszkodziło, te ekscesy miały się odbyć w godzinach popołudniowo - wieczornych, a o tej porze wiadomo, że gości "nie opędzi się" ciastem i kawą.
A w dodatku; co tu będę owijać w bawełnę, chciałam zabłysnąć!
Oczywiście wiadomo było z góry, że całość będzie obficie podlewana dobrym winem, podkarmiana oliwkami, winogronami i serem.
Na początek, coby wymościć dobrze wnętrze, zaplanowałam własnoręcznie upieczony chleb, pachnący ziołami prowansalskimi, ze świeżutkim wiejskim masłem i soczysty schabik nadziewany śliwkami.
Mniam, ślinka nadal cieknie!
Menu miałam ustalone i spisane, żeby niczego nie zapomnieć i nie latać po kilka razy z góry na dół.
Wszystko sobie zaplanowałam i postanowiłam działać metodycznie, czytaj logistycznie, a więc z efektywnym wykorzystaniem każdej minuty poranka.
Do tego planu włączyłam nawet parafialną spowiedź wielkanocną - a co!
Najpierw zakupy, potem kościół. 
I tu niestety popełniłam zasadniczy błąd!
Nigdy nie należy łączyć sacrum z profanum...
Do listy starych grzechów, dołączyłam bowiem nowy - grzech pychy!
Zachciało mi się wystąpić na przyjęciu "po światowemu", więc pogardziłam zwykle kupowanymi serami i rzuciłam się na te najdroższe - francuskie.
O matko i córko sklerozo!
Wiedziałam oczywiście, że im te sery smaczniejsze, tym mniej zachęcająco pachną, ale jakoś w tym momencie o tym nie myślałam.
Pani ekspedientka zachwalała, że własnie dostali świeżą dostawę prosto z Francji, więc zaszalałam i kupiłam po kawałku z każdego rodzaju.
Cała zadowolniona, z racji sprawnego wykonania pierwszej części planu, przystąpiłam do finalizacji drugiej jego części.
Z torbą pełną zakupów, w tym wspomnianego świeżutkiego sera prosto z Francji, wkroczyłam do kościoła i ustawiłam się w kolejce do konfesjonału.
Byłam tak skupiona na moich przewinieniach i występkach, żeby żadnego nie zapomnieć, że początkowo nie zwróciłam uwagi na to, że ludzie obok jakoś dziwnie na mnie popatrują i jakby zwiększają dzielący ich ode mnie dystans.
Mnie też coś zaczęło przeszkadzać, bowiem z minuty na minutę, miałam wrażenie, że coraz bardziej coś cuchnie!
Zajeżdżało tak, że klękajcie narody!
Co, albo kto tu tak śmierdzi! - pomyślałam z odrazą - i rozejrzałam się dookoła.
I w tym momencie... - Bingo! - dotarło do mnie.
To śmierdziałam ja! - A dokładniej, moje cudowne, nowo-nabyte, francuskie, serowarskie wyroby!
Konsternacja - Co robić!?
Wyjść natychmiast, czy zostać?
W ramach dobrowolnej pokuty, postanowiłam jednak dotrwać do końca.
Spowiedź przebiegła wyjątkowo szybko. Nie wiem czy to ze względu na to, że spowiednikowi się spieszyło, czy dlatego, że ja taka niewinna...
Najgorsze jednak w tym było to, że miałam cały czas wrażenie, że zgromadzeni wierni myśleli, że to tak cuchnie moja grzeszna dusza, a mogło ich w tym utwierdzić moje pospieszne opuszczenie świątyni.
W domu, zaraza została owinięta w kilka warstw papieru i umieszczona na balkonie, co skutecznie przez jakiś czas odstraszało okupujące go gołębie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz