wtorek, 1 kwietnia 2014

NIE OZNACZA NIE

Są sytuacje, o których nie powinno się mówić "byle komu", mimo że z jakiegoś niezrozumiałego powodu dopada nas nagle nieodparta potrzeba wyspowiadania się, a księdza pod ręką ani na lekarstwo.
Księdza wyciągnęłam z kapelusza przy okazji tego tematu, jako przykład osoby, która po wysłuchaniu naszego słowotoku, nie przekaże go ku uciesze gawiedzi i własnej natychmiast dalej, (przynajmniej taką mam nadzieję).


Bywa, że czujemy się do tego stopnia źle sami ze sobą, że potrzebujemy kogoś takiego, kto by nas wysłuchał, może ochrzanił..., ale przede wszystkim kogoś, kto by dał nam wsparcie...
Bo to nasze wygadanie się komuś, ma sprawić, że poczujemy się lepiej, lepiej sami ze sobą...

Tylko nie zawsze bierzemy wówczas pod uwagę to, że przyznając się do czegoś, opowiadając o czymś co nas spotkało, możemy sprawić, że w oczach naszego spowiednika dużo stracimy, że nie wypadniemy najlepiej...
I paradoksalnie, zamiast zrobić sobie dobrze, zrobimy sobie całkiem niezamierzenie zresztą, jeszcze większą krzywdę. 
To o czym za chwilę napiszę, jest właśnie jednym z takich całkiem niepotrzebnych zwierzeń nieodpowiedniej osobie.
Zamieszczę te historię, oczywiście zmieniając imiona, bo jest ona dla mnie znamienna, głównie ze względu na komentarze, do tego stopnia, że nie mogę się powstrzymać.
.......................................................................................................
- Moja koleżanka - mówiła Ola - ciągle narzeka po randce z pewnym facetem. Najpierw była zachwycona, mówiła o nim w samych superlatywach, a teraz czepia się i wymyśla Bóg wie co.
Byli razem na imprezie, a potem poszli do niego na kawę. No i wiadomo, kawka, drinki, jedno prowadzi do drugiego... Ona twierdziła, że tego nie chciała, że zmieniła zdanie, zresztą nieważne... Dość, że gościu się obraził.
- Czego się spodziewałaś? Zapytałam ją. -  ciągnęła dalej Ola - Przecież dla niego było oczywiste po co tam poszłaś, bo po co  by innego?
- Może żeby napić się kawy? - ktoś zasugerował w tym momencie.
- Tak, ale wszyscy wiedzą, że jeśli idziesz do kogoś na kawę, to idziesz z nim do łóżka - upierała się dalej tamta.
- Ale odkrycie! - zdziwiłam się - Byłam w swoim życiu na kilku randkach, ale nigdy mi to nie przyszło do głowy. Bo jeśli idę do kogoś na kawę, to chcę dostać kawę. Jeśli facet spróbuje czegoś więcej, a ja tego nie chcę, to mówię po prostu  - NIE!
- Nie można podpuszczać mężczyzny -  zaoponowała Ola.
- A co to, do diabła znaczy - podpuszczanie?- nie wytrzymałam - Żyjemy w średniowieczu? Mężczyzna musi brać odpowiedzialność za swoje czyny. Nikt nie jest ani podpuszczany, ani naprowadzany! Zakładając nawet, że tak jest, nadal oznacza to, że powinien przestać, jeśli usłyszy sprzeciw.
- Nie, oznacza - nie, nigdy - tak.
- A w ogóle co to za usprawiedliwienie, że nie mógł się opanować? O ile wiem, mózg nawet podczas największego podniecenia nie spływa do penisa.
Nie chcę nawet myśleć, że mogłoby dojść do  gwałtu, czy wymuszonego w inny sposób zbliżenia. Kobieta po takim czymś nigdy już nie będzie się czuła bezpiecznie. Nigdy nie będzie wierzyła w motywy postępowania innej osoby, nawet jeśli to będzie ktoś najmilszy na świecie.
I oczywiście będzie przekonana, że nie można zaufać komuś, zwierzyć się, bo spotka się z reakcją taką jak u Oli.
A co mnie najbardziej bulwersuje, to to, że jest wiele kobiet, które myślą tak jak Ola.
To przerażające.
To między innymi dlatego kobiety nie chcą mówić, nawet jeśli spotka ich to najgorsze; nie chcą być podwójnymi ofiarami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz