niedziela, 18 stycznia 2015

W MATNI

Nie spałam prawie całą noc, mimo że czułam się tak zmęczona jakbym przebiegła mój wymarzony maraton.
Na przemian było mi to gorąco, to zimno, a głowa ćmiła niczym chory ząb.

Przewracając się z boku, na bok i nie mogąc znaleźć sobie miejsca wśród poduch, pomyślałam sobie, że miotam się po łóżku tak jak po całym moim życiu..., bezskutecznie szukając dla siebie miejsca.
I to nie tylko ostatnimi czasy, ale odkąd pamiętam...
Przez całe życie starałam się "uciec", gdzieś schować, znaleźć się tam gdzie w końcu poczuję się bezpieczna...
Przed czym tak uciekam i uciekam?
A przed czym człowiek może ociekać i dlaczego?
Ucieka się przed czymś czego się chce uniknąć za wszelką cenę, czego się boimy, ucieka się przed czymś co niszczy...
Myślę... Nie, ja to wiem, że cierpię na coś, co można by porównać z syndromem bitego dziecka, choć nie byłam systematyczne tłuczona, czułam jednak ból...
Bo co innego może czuć dziecko permanentnie niszczone przez rodzica?
Czasami oczywiście ból fizyczny, ale ten mija. Przede wszystkim jednak ból psychiczny, strach, ciągłe napięcie, niepewność tego, co może wydarzyć się za chwilę. I to jest najdotkliwsze...
Nigdy bowiem nie wiadomo w jakim humorze jest rodzic...
Jak się zachować, gdy już od progu widać, że szuka pretekstu by wszcząć awanturę?
Jak postąpić, gdy nakręci się do tego stopnia, że wpadnie w furię?
Schować się, przeczekać...
Milczeć, żeby nie rozjuszyć do końca? Ale milczenie też go złości...
W końcu ratunkiem staje się ucieczka. Ucieczka w głąb siebie, zamknięcie się we własnej skorupie, niczym w ciemnej jaskini podczas szalejącej na zewnątrz burzy z piorunami.
Nie widzieć, nie słyszeć, nie być...
Teraz jestem dorosła i czasami udaje mi się po prostu wyjść..., choć nie jest to łatwe, bo nadal mam poczucie, że jestem schwytana w pajęczą sieć, niczym durna mucha.
Ale co w takiej sytuacji mogło zrobić dziecko?
Nie potrafię nadal zrozumieć, dlaczego ludzie tak zachowują się wobec własnych dzieci? wobec słabych podległych im istot...
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że paradoksalnie winne tej całej upiornej matni, czują się właśnie dzieci, ich ofiary; myśląc, że swoim "złym" zachowaniem niepotrzebnie zdenerwowały mamusię, czy tatusia.
Utwierdza ich w tym myśleniu to co słyszą na okrągło:
- To Twoja wina!
- Jesteś złym dzieckiem!
- Jesteś niewdzięczna!
- Nie wiem jak mogłam kogoś takiego urodzić!
- Bóg Cię skaże!
Dziecko traci poczucie własnej wartości, narasta w nim poczucie winy, która zapuszcza w nim korzenie niczym uporczywy chwast...
A to przecież dorosły, a nie dziecko powinien czuć się winny, to on, a nie dziecko winien kajać się i przepraszać...
Z czasem, w niektórych dzieciach zaczyna rodzić się bunt, szczególnie kiedy zaczynają wkraczać w okres dojrzewania, co oczywiście nie przeszkadza ich rodzicom, bo nadal czują się silniejsi; jeśli nie fizycznie, to psychicznie. Nadal mają swoje sposoby..., choć ich ofiary nie są już tak bezkrytyczne.
Jednak nie każda córka i nie każdy poniewierany syn, są zdolni do buntu, i co ważniejsze, buntu skutecznego.
Bywa, że słabsze jednostki pozostają pod ciężkim butem matki, czy ojca, do końca ich, lub swoich dni...
Bywa też i tak, że mają szczęście i ktoś wreszcie stanie po ich stronie i ich uwolni, lub (to niestety gorszy wariant) spotykają na swej drodze kogoś, kto nie tylko zastąpi rodzica, ale znacznie ulepszy stosowane przez niego metody...
Tak czy owak; okaleczenia z dzieciństwa pozostają na całe życie i rzadko spotykają się ze zrozumieniem otoczenia...
Syty nie zrozumie głodnego, a zdrowy chorego...
Bo chory, zraniony, potrzebuje wszak po wielokroć więcej, niż zdrowy ma ochotę mu dać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz