środa, 7 stycznia 2015

MÓJ CHE

Żal potrafi zatruć duszę (przynajmniej moją) do tego stopnia, że człowiek zaczyna zachowywać się i mówić rzeczy, które tak naprawdę nie są zgodne z jego poglądami i zasadami.

Dlaczego się tak dzieje?
Czy wtedy dostajemy zaćmienia umysłu, albo wstępuje w nas jakiś "obcy pasażer", który przejmuje nad nami tymczasową władzę, robiąc w gruncie rzeczy nam, właśnie nam, krecią robotę?
Ten obcy, który zaczyna rządzić, to w pewnym sensie dziecko, które rodzi się z naszego rozpaczliwego buntu wobec rzeczywistości. Rzeczywistości, którą pojmujemy jako niesprawiedliwość wymierzoną przeciwko nam.
Taki nasz osobisty, mały Che Guevara..., pragnący miłości, wolności i szacunku, w imię których "przeleje krew" każdego, także i swoją...
Bo bunt, rewolucja, to niestety krew i ból..., winnych i niewinnych...
Dobry chrześcijanin, w zasadzie powinien nastawić drugi policzek, cierpliwie znosić wszelkie zniewagi i przykrości, traktując je jako krzyż...
Tylko mi się widzi, że ostatni dobry chrześcijanin, umarł na neronowej arenie kilka wieków temu.
Zresztą, tak z czysto ludzkiego (ułomnego) spojrzenia; jeśli ktoś mnie depcze, to czy nie mam prawa powiedzieć mu, aby przestał, aby zdjął ze mnie bucior, albo chociaż nie dociskał tak mocno?
A co jeśli nie posłucha; bo po prostu i zwyczajnie tak lubi i tak mu jest akurat wygodnie?
Prawo silniejszego?
Ostatnio doszłam do odkrywczego wniosku, że aby umrzeć, wystarczy tylko żyć...
Tylko cały paradoks w tym, że słabsi, pokorniejsi, jakoś umierają wcześniej i boleśniej od silnych i bezwzględnych, a to rodzi bunt...
No i to powiedzenie, że pokorne ciele dwie matki ssie?
Moim zdaniem to wierutna bzdura!
Wiem, bo przed chwilą jeszcze, byłam cielęciem...
(A może nadal jestem, bo przecież to nie takie hop siup, by nagle z cielaka zmienić się w całkiem dorosłą krowę)
I co?
Ano burczy mi w brzuchu!
Wściekam się na siebie, bo mam problem; jak to robić, aby mądrze i komunikatywnie, a co najważniejsze skutecznie protestować?
Testowałam liczenie do dziesięciu, potem do stu, a jeszcze potem wyłączałam telefon; a w środku rosło mi ciśnienie i w efekcie trzasnęły jeden po drugim i z hukiem, wszelkie  mądre zabezpieczenia i zawory, wypuszczając na zewnątrz Che z nożem w ręku.
Teraz mój Che jest już w odwrocie, pewnie czyha na kolejną okazję...
A ja leczę rany nową czerwoną szminką do ust... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz