niedziela, 11 sierpnia 2013

AUUUU!!!!!

Telefony, telefony...
Dzwonią, alarmują, przeszkadzają, i to w najbardziej nieodpowiednich momentach, ale chyba już nie umiemy bez nich żyć.
To straszne, ale technika, jej ciągły i w zasadzie dość porażający postęp, tak nas uzależniły od siebie, że są nam potrzebne do życia, jak nie przymierzając mnie, poranna kawa.
Niby teoretycznie, mogłabym bez niej się obyć, ale jeśli jej nie wypiję, czegoś mi brakuje, no i co tu dużo gadać, tesknię za jej zapachem i smakiem, mimo, że zdaję sobie sprawę, że nie jest najzdrowsza.
Telefon komórkowy to nie kawa, ale...
A na dodatek mam dwa.
Nie żebym się chwaliła, ja tylko tak, gwoli ścisłości. 
Zresztą nie za bardzo jest czym się chwalić, bo żaden z nich nie jest cudem najnowszej techniki, tylko tak mi wyszło z praktyki.
Jeden z nich to Spryciarz (spersonalizowałam oba, żeby było ciekawiej), dopasowany do tych, co to najczęściej się do mnie odzywają, coby mieli za darmo, a ja żebym nie miała wyrzutów sumienia, jak się zbytnio rozgadam.
No i właśnie..., w piątek Spryciarz jakby ucichł.
- Cóż - pomyślałam - W końcu, ludziska mają przecież też swoje sprawy i zajęcia, więc nie muszą ciągle do mnie dzwonić.  
Tak się pocieszywszy, nie zaprzątałam sobie tym więcej głowy.
W sobotę, od rana, w pełnym rynsztunku, byłam już gotowa by wyruszyć z domu, gdy zagrał mi melodyjkę ten drugi, Dziadek - emeryt, instytucjonalista.
- Co się z Tobą dzieje? Dlaczego wyłączyłaś telefon? (to o Spryciarzu)
- Nic się nie dzieje, może się rozładował - zauważyłam rezolutnie - Zaraz sprawdzę.
Bystro zaczęłam się rozglądać za Nokią nr 1, a jej ani widu, no i ani słychu, o czym dowiedziałam się przed chwilą.
Powiem szczerze, że brak jej widoku mnie z lekka zaniepokoił, a co z głowy to i z myśli, doszłam więc do odkrywczego wniosku, że zanim wyjdę z domu, muszę ją zlokalizować.
- Przecież musi gdzieś tutaj być - zamruczałam pod nosem i przeświadczona o słuszności tej myśli, zrzuciłam z siebie rynsztunek.
Pobieżne oględziny, dały niestety efekt zerowy, ale postanowiłam się nie poddawać i podejść do tego systematycznie, a przede wszystkim szczegółowo, czyli dokładnie.
Nad tym wszystkim, zawisło niestety moje ograniczone zaufanie do własnych poczynań w ogóle, bo w końcu swoje lata mam.
Może to już początek sklerozy - pomyślałam przygaszona - Któż to wie..., pewnie dlatego nie pamiętam co robiłam onegdaj.
Zakasałam wyimaginowane rękawy, bo raczej miałam na sobie mniej, niż więcej, w obliczu panującej temperatury i zaczęłam sumienny przegląd pomieszczenia, po pomieszczeniu.
Zajrzałam wszędzie, bez wyjątku, nawet do mikrofali, piekarnika i zanrażalnika. Nie opuściłam oczywiście pralki, pomna, że kiedyś udało mi się w niej wyprać pilota od telewizora.
Tak się  zaangażowałam w to szukanie, że ani się obejrzałam jak zmieniło się ono w generalne porządki, co wprawiło w popłoch, dotychczas spokojnie obserwującego moje poczynania Neona, który po mojej ostatniej próbie czyszczenia mu futra przy pomocy odkurzacza, na sam jego widok ucieka gdzie według niego pieprz rośnie, to znaczy  najpierw pod łóżko w sypialni, a potem w inne równie strategiczne miejsce.
Popołudniu padłam wymarnowana na kanapę, w lśniącym czystością salonie, pogodzona z tym, że nie wiem już co robię, że z moją pamięcią kiepsko i że został mi już tylko Dziadek.
Wokół mnie, było nie tylko czysto, ale nastał spokój, co zachęciło Neona do wyjścia z ukrycia.
Najwidoczniej zapragnął zamienić ciemną podłóżkową enklawę, na swoje ulubione ostatnio miejsce, na parapecie.
- Auuu!!!! - zamiałczał dość przeraźliwie i łypnął na mnie nagląco.
- Cicho, daj mi spokój - wyjęczałam.
- Auuuu!!!!, Auuuuu!!!! - kocur nie dawał za wygraną.
W tym momencie, miałam wielką ochotę żeby go zignorować i udać, że wcale go nie słyszę, ani nie widzę, ale skapitulowałam (jak zawsze) dla świętego spokoju. Zwlokłam się z poduszek, by otworzyć mu okno na świat i włożyć mu poduszkę pod puchaty z.. .
- Ooooo!!!! - tym razem, to ja wydałam z siebie dźwięk, bo ujrzałam, że między ramą okienną, a ościeżnicą (tak to chyba się nazywa) leży sobie spokojnie i cicho - Spryciarz...
Leżał tam paskudny ten cały czas i czekał..., czekał aż skończę się miotać i walczyć ze swoim zmęczeniem, aż skończę zaglądać pod meble, nurkować w szufladach i usunę ostatnią drobinę kurzu...
Jeśli ktoś mi teraz powie, że przedmioty nie są złośliwe, to zacznę zgrzytać zębami i przerzucę się na tam-tamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz