poniedziałek, 26 sierpnia 2013

MYŚLI CHABREM MALOWANE


Na ogół jestem osobą niezbyt gadatliwą, nie odczuwam potrzeby nieustannego mówienia, jak niektórzy ludzie.
O wiele częściej zdarza mi się prowadzić monolog wewnętrzny, niż  długie Polaków rozmowy. 
To wewnętrzne gadulstwo, zdarza mi się  nawet wówczas jak jestem z kimś, szczególnie gdy ten ktoś, mnie nie ciekawi, albo mówiąc brutalnie nudzi. 
Patrzę wtedy na niego, starając się sprawiać wrażenie, że go słucham ze zrozumieniem, ale tak naprawdę, myślami jestem w innym kosmosie.



Bywa oczywiście i tak, że odczuwam nieodpartą potrzebę czysto ludzkiego werbalnego kontaktu, a nawet zwierzenia się komuś, bo ileż można gromadzić w sobie myśli chcianych i niechcianych.
Jednak mam pecha i rzadko zdarza mi się wybrać odpowiedniego rozmówcę, pewnie brak mi w tym rozeznania i wyczucia, bo przeważnie po takim "otwarciu" tego żałuję.
- Po co głupia, znowu o tym mówisz - gromię siebie po fakcie - dobrze wiesz, że ludzie nie lubią tych, co to mają problemy. Wbij sobie raz na zawsze do głowy, że rozmowa ma być wyłącznie "amerykańska", a nie "polska".
Wówczas znowu zamykam się na jakiś czas jak ostryga.
Tak sobie myślę, że pewnie dlatego tak uwielbiam moje truchtanie z kijkami do lasu, bo czuję wtedy jakąś pewność, stałość, a może czystą "prawdę"?
Czuję, że on jest zawsze taki sam, że zawsze na mnie niezmiennie czeka; łagodny, milczący i gotowy wysłuchać wszystkiego. 
Bo las o mnie wie więcej niż ktokolwiek inny; zna mój ból, który ukrywam przed resztą świata i widzi moją radość kiedy bywam szczęśliwa.
Wśród drzew odnajduję spokój. 
Las przyjmuje mnie gościnnie i bezinteresownie, a po pokrytej igliwiem ścieżce stąpa mi się miękko i bezgłośnie jak gwiazdom po czerwonym dywanie.
Plamy słońca tańczą na ciemnym poszyciu, a jego promienie lśnią wśród lekko poruszanych przez wiatr liści, zachęcając mnie do zatrzymania się na chwilę.
Na skraju lasu opieram się o chropowatą korę i czuję jakby cały świat wokół mnie zastygał w zamyśleniu. 
Jestem zupełnie sama i odczuwam coś, co przypomina szczęście...
W tym czarownym momencie, wszystko wydaje mi się prostsze i do ogarnięcia.
Pozostaje tylko to co istotne, a nieistotna reszta odpływa w niebyt.
Przede mną rozpościera się pachnąca połać prawdziwie dzikiej łąki, z jej kwieciem i ziołami.
Za każdy raz, kiedy tam jestem, mam przed oczami inną gamę kolorów; bo łąka się zmienia z każdym dniem, z każdym deszczem...
Ostatnio zaniebieściło się na niej od chabrów, co skrzętnie wykorzystałam, bo napar z tych przepięknych kwiatków cudownie koi moje oczy, kiedy są zmęczone i ususzyłam ich aż tyle, że mam teraz zapas na cały rok. 
Mimo, że nadal jest gorąco, czuje się już w przyrodzie jesień. 
Tydzień temu na "mojej" łące spotkałam dwanaście bocianów (policzyłam), myślę, że już niedługo odlecą, bo widziałam jak kilka razy podrywały się do wspólnego lotu, nisko szybowały nad ziemią i znowu opadały w trawę.
Może to były takie próbne, treningowe loty...?
No tak..., miało być o rozmawianiu, ale moje myśli, jak zwykle, nieposłuszne popłynęły swoimi krętymi ścieżkami.
Co prawda ścieżki te błękitne, ale jednak ciche...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz