czwartek, 8 sierpnia 2013

MAŁŻEŃSKI WOLONTARIAT


Zadziwia mnie jak schematycznie płynie życie, a dokładniej, życie par z wieloletnim stażem.
Może to prawidłowość, albo jakaś nieuchronna funkcja czasu?

Zaczynają, jako młodzi, zakochani ludzie, potem zawierają ślub, zostają rodzicami, by po kilkunastu latach, stać się na powrót obcymi sobie na dobrą sprawę osobami.
Oczywiście, jeśli trzymają się zasad i są wierni złożonej sobie nawzajem przysiędze, są ze sobą nadal, ale bywa również, że trzyma ich razem tylko siła przyzwyczajenia.
Praktycznie żyją obok siebie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.




Wstają o różnych porach, dzień przechodzą własnymi ścieżkami, a drogi ich krzyżują się późnym popołudniem lub wieczorem przy wspólnym posiłku, albo i przy takim, co to zjada się coś przed telewizorem, albo zgoła osobno.
Potem, mimo, że w tym samym domu, to nadal osobno, bo przecież każde musi jeszcze coś zrobić…
Zastanawiam się, czy w ogóle orientują się, czym w zasadzie zajmuje się partner, kiedy nie są razem?
Czy mówią sobie wszystko?
Kiedy ostatni raz rozmawiali, ot tak, jak powinien rozmawiać mąż z żoną, jak powinni rozmawiać bliscy sobie ludzie?
Oczywiście nie licząc wymiany zdań typu;
- Co na obiad?
- Jaki film dzisiaj wieczorem w telewizji?
- Czy dzieci telefonowały?
Najdziwniejsze w tym jest to (tak myślę), że pod tą obcością i zobojętnieniem, gdzieś, głęboko na samym dnie, nadal jest to uczucie, które ich połączyło przed laty, tylko pokryte kurzem codzienności.
To właśnie codzienność pochłonęła całą spontaniczność i namiętność.
I nie chodzi tu o to, że nie ma zbliżeń, bo pewnie i są, ale podejrzewam, że też nie takie jak kiedyś…
Z mojego doświadczenia wiem, że najbardziej tęskniłam za tym, żeby zobaczyć w Jego oczach po prostu pożądanie, tęskniłam za zwyczajnym ciepłym, czułym dotykiem, albo choćby gestem, który świadczyłby o tym, że pragnie mnie tak samo, jak jego.
Nie chciałam ciągle czekać aż w końcu sam wyduka, że mnie jeszcze kocha, i na moje pytanie – Czy mnie kochasz? – Odpowie, a raczej wystęka – Yhy…
Tęskniłam za czymś, za czymkolwiek, co dałoby mi pewność, że jestem dla niego kimś specjalnym, a nie kucharką i sprzątaczką, która na dodatek jest na jego utrzymaniu.
Życie par z wieloletnim stażem, nie powinno biec utartymi koleinami, bo w takiej sytuacji nie może być mowy o odnowieniu namiętności, wzajemnej fascynacji w jakiejkolwiek postaci, bo pary, mimo, że na siebie patrzą codziennie, tak naprawdę się nie widzą, nie wiedzą, co drugie czuje, czego pragnie oprócz nowej pary butów i wycieczki choćby i do Afryki.
Przez wspólnie spędzone lata, każde wypracowało już sobie własną metodę dopasowania się do trybu życia drugiego i powoli, acz mocno, przywykło do takiego wspólnego egzystowania.
Jest to też trochę jak okopywanie się na zdobytych i wygodnych w miarę pozycjach, tyle, że między tymi pozycjami, niezauważalnie pojawiają się też niestety szczeliny, które bardzo trudno zasypać, zwłaszcza w sytuacji, kiedy dzieci opuszczą dom i nagle zostaje się w opuszczonym gnieździe, kiedy nagle zakłócony zostaje codzienny tok czynności, które wymuszała obecność dzieci.
Nie każdej parze, albo jej części, chce się podjąć walkę o odwrócenie tej sytuacji, bo przecież znacznie łatwiej jest zostawić wszystko tak jak jest lub jeszcze łatwiej jest powiedzieć – Mam Ciebie dosyć, znikaj z mojego życia.
Nie lubimy trudności, zwłaszcza takich, które nas zmuszają do działania, takich, których nie można szybko pokonać, nie jesteśmy też chętni do współpracy, ani zbyt cierpliwi, a na dodatek lubimy szukać winnych, wyłączając oczywiście z tego siebie…
Niestety nie ma, co łudzić się, że podjęte działania od razu wskrzeszą lub obudzą uśpioną miłość. Trzeba zdać sobie sprawę, że skoro oddalanie się od siebie trwało lata, to kilka dni, czy nawet tygodni wzmożonego wysiłku będzie tylko wstępem do długotrwałego procesu zbliżania.
Czy dobrym wyjściem jest w takiej sytuacji udać się po radę do specjalisty?
Wszak w obecnych czasach mamy specjalistów od wszystkiego, nawet od naszego życia…
Ja bym na to poszła, bo lubię eksperymenty, nawet, jeśli miałaby to być moja osobista wiwisekcja, jednak większość, zwłaszcza mężczyzn dostaje wysypki na samą myśl o tym, że mają się zwierzać ze swego osobistego życia komuś obcemu, i jeszcze, nie daj Boże, usłyszeć jakieś słowa krytyki swego postępowania.
Jestem optymistką i myślę, że przy odrobinie samozaparcia i prawdziwej chęci, każda para da radę sama zdiagnozować swoje problemy, a więc to, co doprowadziło związek do stanu marazmu, żeby nie powiedzieć do nudnej wegetacji.
Uważam, że główne źródło tkwi po prostu w zaniedbaniu, w zaniedbaniu okazywania miłości.
Bo okazywanie miłości to coś więcej niż dwa słowa wymamrotane przed zaśnięciem.
Miłość trzeba bez ustanku podgrzewać i pielęgnować drobnymi codziennymi gestami, a nie tylko bukietem (choćby największym) „z okazji”.
Kilka pocałunków wymienianych przy dzień dobry i dobranoc też tego nie załatwi.
A więc ciężka praca nad związkiem?
Niestety tak…
Okropnie to brzmi i zniechęcająco, praca to przymus…
Może lepiej wolontariat małżeńskiej miłości?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz