poniedziałek, 7 kwietnia 2014

DAJĘ RADĘ BEZ CHŁOPA!

Jestem z siebie niezmiernie zadowolona!
To już kolejny dzień mego samozadowolenia; za chwilę nadmę się jak balon, i obawiam się, że z tego wszystkiego pęknę i przywiodę się do kalectwa.
Ale od początku...
Na moim blokowisku praca wre, bo co rusz, panowie fachowcy wykopią jakąś dziurę tam gdzie nie powinni i całe osiedle, a w najlepszym wypadku blok, jest pozbawione wody.
Toteż nie byłam specjalnie zdziwiona gdy rano zabrakło wody w mojej spłuczce do toalety. Co prawda nie wzbudziło to mojego entuzjazmu, ale cóż robić - fachowa siła wyższa...  
Koło południa sytuacja pozostawała nadal bez zmian, co już mnie nieco wkurzyło, ale też i zaciekawiło, bo woda w kranie w kuchni jak i w łazience była.
Sytuacja była mocno podejrzana, więc wybrałam się na konsultacje do sąsiadki piętro niżej.
U niej jednak było wszystko w porządku, więc doszłam do wniosku, że w myślach, zbluzgałam za niewinność osiedlowych instalatorów, a to u mnie coś się spsuło.
Niestety, nie mam zbytniego zaufania do swoich umiejętności technicznych i nigdy przed tym nie manipulowałam przy spłuczce, a ta, jako że ku nowoczesności i estetyki, zamontowana jest jest w ścianie, nie zachęcała mnie do tego.
Zadzwoniłam więc po pomoc do "mądrego pana" z osiedlowej ekipy remontowej, który nim wydukałam dokładnie o co mi chodzi, z punktu oznajmił mi, że niestety nie ma czasu, bo zarobiony jest.
Życzliwy jednak był - bo zasugerował, że może lepiej, abym sama się do tego nie zabierała, tylko poczekała na męża.
Ale jak mu się w akcie szczerości zwierzyłam, że czekanie na takowego, to mnie raczej nie ratuje, bo może potrwać to kilka lat, albo, co bardziej prawdopodobne, że mogę się w ogóle go nie doczekać, to był gotów przylecieć od razu - mimo tego zarobienia.
Taki uczynny nagle się stał - hi hi!
Postanowiłam jednak być dzielna i samodzielna, i poradzić sobie sama.
Trochę mnie to nerwów kosztowało, nie powiem...
Praca wymagała pewnych manipulacji i śrubokrętów - krzyżakowych (rozróżnia się narzędzia - a co!) oraz mocowania się z dziwnymi patyczko - dźwigienkami, ale dałam radę!
Co prawda, nawet nie wiem za sprawą jakiego cudu to się odbyło, ale spłuczka działa znowu i to jest najważniejsze.
Na wszelki wypadek, ku upewnieniu się trwałości owego cudu, spłukałam kilka razy.
No i mam satysfakcję, że sobie sama poradziłam z techniką. Może to nie było osiągnięcie wielkie, ale mimo to, mnie cieszy.
Przypomniałam sobie właśnie, jak to rozstawałam się z moim ślubnym; oświadczył mi wówczas z niekłamaną pewnością swoich racji, że on to sobie ze wszystkim doskonale poradzi beze mnie; ugotuje, wypierze, wyprasuje (aż mi się chciało dorzucić - że pewnie i za-stepuje, ale z czystej życzliwości nie otwarłam ust), a ja to bez niego na bank zginę - to już powiedział z litością w głosie nad mym strasznym losem.
I co?
Jakoś nie zginęłam. 
Dzisiaj naprawiłam spłuczkę, wkręcam żarówki, wieszam firany balansując na oparciu fotela, wymieniam sitka w kranach, a nawet parę dni temu sama, osobiście, własnymi "ręcami", zainstalowałam nową wtyczkę przy kabelku do robota.
Co prawda miałam parę wpadek - przebiłam się wiertarką przez ściankę działową między kuchnią, a pracownią, ale to mały szczegół.
Rąbać drewna na opał na szczęście nie muszę, ale zakupy na czwarte piętro jak na razie udaje mi się jeszcze wtargać bez pomocy chłopa.
Teraz pozwolę sobie na małą złośliwość w stosunku do mojego byłego, któremu zresztą bardzo dobrze życzę.
On nigdy nie upiecze takich ciast jak ja, nie zaaranżuje takiego wnętrza jak ja, i co tu dużo mówić - hi hi - nie ma przy tym tyle wdzięku co ja!
A poza tym, w życiu przecież nie chodzi o prasowanie i wkręcanie śrubek.
Życie to całkiem spore logistyczne przedsięwzięcie, wymagające wielu umiejętności i samozaparcia, a nie tylko kierowanie firmą i wydawanie poleceń - co przyznaję łatwe nie jest, ale też nie jest i najważniejsze, ani w życiu, ani w budowaniu związków.
Ale po co snuć jakieś poboczne refleksje, gdy na świecie piękna wiosna.
Wiosna daje radość i poczucie, że nie tylko wszystko na zewnątrz budzi się na nowo do życia.
Chyba jakoś się nawet inaczej, lżej oddycha, kiedy wszystko zaczyna pachnieć i rozkwitać.
Na dodatek nie muszę włączać płyty, aby posłuchać muzyki, bo mam małą filharmonię z oknem, tak ptaki dla mnie pięknie śpiewają!

2 komentarze:

  1. Jestem stałą czytelniczką Twojego bloga.Oprócz tego, że ciekawie piszesz masz zdolności plastyczne, potrafisz aranżować wnętrza.
    Czy nigdy nie myślałaś aby zająć się tym profesjonalnie? Przecież obecnie panuje trend zatrudniania projektantów wnętrz (nawet w małej skali). Nie wszyscy mają tzw. pomyślunek,gust, wyczucie dobrego smaku. A urządzać nowe lub po remoncie mieszkanka trzeba .
    Pozdrawiam. RiR

    OdpowiedzUsuń