środa, 3 grudnia 2014

CZEKAJĄC NA NARODZINY NADZIEI?

Mam nieodparte wrażenie, że życie bawi się nami, jak dziecko zabawkami w piaskownicy.
Kochamy dzieci, kochamy życie (no prawie każdy...).
Wiemy, że dzieci są słodkie i szczere, ale zarazem dobrze wiemy, że potrafią być też i okrutne.
 
Okrutne aż do bólu...
Życie, jak ten bobas, znanym gestem często mówi do nas jasno i wprost - Fuck you!
Albo w sposób bardziej dosadny, zwyczajnie raz po raz, wali nas po łbie, trzymając w tłuściutkiej rączce przysłowiową łopatkę.
Zadając nam bez zmrużenia oka, nie tylko ból fizyczny, ale i psychiczny...
Życie bywa też zmienne; raz nam coś daje, a potem, bezwzględnie odbiera nie pytając o zgodę.
Jak je przywołać do porządku?
Jak sprawić by było nam posłuszne?
Dać mu klapsa?
Wszak wszelkie klapsy są prawnie zakazane, przemocy mówimy stanowcze nie...
Cóż więc robić?
Zawsze można się rozpłakać, albo zacisnąć zęby i pogodzić się z tym co nas spotyka.
Można też wziąć się z życiem za bary i spróbować z nim walczyć.
Niektórzy tak robią i przegrywają...
Niektórzy walczą i wygrywają. Na chwilę...
Na chwilę, bo czy z życiem, z losem, da się w ogóle wygrać?
Czy jest to możliwe?
A w zasadzie o co chodzi w tej walce?
O powodzenie, o sukcesy?
Czy może tylko o to, aby przetrwać jak najwięcej rund?
I dotrzeć do tej ostatniej rundy bez większych obrażeń...
Wynik tej ostatniej rundy przecież znamy... 
Znamy?
Niby tak...
Ale jakie to dla nas ma znaczenie?  
.......................................................................................................................
Ale mi zebrało zupełnie nietematycznie, przecież teraz mamy Adwent, radosny czas oczekiwania.
Może to takie moje pokrętne skojarzenie z Bożym Narodzeniem?
Podświadome pytanie o sens, znaczenie tych świąt?
Nadzieja na nadzieję?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz