środa, 17 grudnia 2014

RĘCZNA KIEŁBASA

Mam znowu problem!
Kupiłam dzisiaj komuś słodki, gwiazdkowy i na dodatek pięknie opakowany prezent. Z tego powodu byłam bardzo z siebie zadowolona, bo nareszcie miałam już wszystkie upominki "z głowy".
Miałam, ale już nie mam..., bo niestety nie wytrzymałam i "zeżarłam" go sama". Pyszny był...
To tyle jeśli chodzi o prezenty...
Pomysły mi się nadal mnożą, a co jeden, to lepszy...
Dzisiejszy, to zrobienie własnoręcznie białej kiełbasy, takiej coby nie miała w sobie nic podejrzanego, no i oczywiście żadnych konserwantów.
Zakupiłam więc kilka rodzajów mięs, które łaskawa pani sprzedawczyni, acz niechętnie, ale zmieliła mi w sklepie. Do tego jelita i przyprawy.
No i zabrałam się do mieszania, urabiania i przyprawiania...
Zadowolenie moje było pełne, do momentu, kiedy miałam zacząć wypełniać osłonki przygotowaną masą mięsną.

Niestety nie przewidziałam, że nie mam do tego odpowiedniego przyrządu.
Co tu zrobić...?
Pełna micha mięcha..., kompletna załamka!
Pyk! I obudził się we mnie pomysłowy Dobromir. Przypomniało mi się, że mam przecież ustrojstwo do wyciskania kremu na torty.
Pełna optymizmu zabrałam się znowu do roboty, ale radość moja nie trwała długo, bo była to iście syzyfowa robota. Chwilami, to myślałam, że albo się rozryczę, albo wyrzucę to całe mięsiwo w diabły.
W kiełbaskach robiły się pęcherzyki powietrza, flaki na zmianę, a to pękały, a to zsuwały się z króciutkiego gwintu; a ja byłam bliska histerii.
Dotrwałam jednak mężnie do ostatniej kiełbaski, a teraz w lodówce leżą gotowe do sparzenia, pachnące czosnkiem i majerankiem białe kiełbasy.
Jedną oczywiście już wciągnęłam, bo przecież musiałam spróbować wyrobu własnych rąk.
Jak na mój gust, to dałam za dużo rozmarynu, ale da się zjeść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz