wtorek, 4 grudnia 2012

DOREMIFASOLA

Przed paroma dniami dowiedziałam się, że zmarł Remigiusz Mielcarek…
Wiele osób wspomina go bardzo ciepło i ja również…
Nie żebym była z nim w jakiejś szczególnej przyjaźni, ale mimo wszystko była to osoba, która jako jedna z nielicznych zapisała się w mojej pamięci z moich wczesnych lat młodości.
Byliśmy równolatkami, byłam od niego starsza tylko o jeden dzień, mieszkaliśmy na tej samej ulicy, chodziliśmy do tej samej klasy i oboje odstawaliśmy trochę od reszty, choć każde na swój sposób.

Niepokorne dusze, a na dodatek „inne” od pozostałych, nieuchronnie popadają w konflikty z bardziej zsocjalozowaną resztą i tak też było w naszym wypadku. Nie pamiętam o co poszło, ale finał był taki, że posadzono nas za karę razem (tak to kiedyś bywało) w niesławnej ostatniej ławce. Teraz to miejsce upragnione, ale wówczas zaszczytem były pierwsze ławki.
Przesiedzieliśmy tak ze sobą cały rok szkolny.
W pewnym sensie po początkowych bojach zdołaliśmy się nawet zaprzyjaźnić.
„Doremifasola” bo takie miał przezwisko Remigiusz, był bardzo inteligentnym chłopcem i trochę rywalizowaliśmy między sobą na oceny. Kiedy podnosiłam rękę aby coś powiedzieć, zawsze padało z jego strony to samo pytanie; -„Czego się głosisz?”
Nie lubił kiedy byłam szybsza od niego.
Choć klasa podśmiewała się z niego to jestem pewna, że wynikało to nie tylko z jego odmiennego zachowania, ale również z tego, że nie chcieli się przyznać, że im imponował. Zresztą nie tylko im, ale może i nawet nauczycielom.
Na akademiach wystawiano go trochę jak „małpkę” żeby powiedział coś w języku, którego nikt nie rozumiał, a mianowicie w esperanto, którym posługiwał się już wtedy bardzo dobrze (przynajmniej nam, nie rozumiejącym co mówi, tak się wydawało).
Kiedyś zachorował, a ja jako dobra koleżanka poszłam go odwiedzić i przyniosłam mu zeszyty z lekcjami. Zaskoczył mnie wtedy jego ascetyczny pokój; to nie był pokój jaki mieli nasi rówieśnicy; kanapa, biurko i krzesło… Żadnych obrazków, modeli aut, czy plakatów. Pokój dorosłego i surowego człowieka…, smutny i ciemny.
Nie pamiętam oczywiście o czym ze sobą rozmawialiśmy, ale to nie były rozmowy jak z innymi kolegami; bo on był jak to mówią „taki mały stary”, ale mały stary z niewątpliwym poczuciem humoru, który potrafił mnie rozśmieszyć jak nikt i to w najbardziej nieodpowiednim momencie.
I takiego go zapamiętałam….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz