piątek, 19 lipca 2013

NIE BYĆ SAMOTNĄ W SAMOTNOŚCI

Dzisiaj, pewna osoba, mam nadzieję, że życzliwa w stosunku do mnie, stwierdziła - Chyba za bardzo się obwiniasz...
Nie wiem czy za bardzo, czy nie, ale chyba coś w tym jest, bo mam ostatnio, jakąś dziwną tendencję do samobiczowania się...
W sumie, tak do końca, nie wiem dlaczego tak jest...

Może dlatego, że zaczęłam postrzegać moje bycie, jako życiową porażkę?
Że poczułam się pusta, nieatrakcyjna, no i samotna?


A wszystko dlatego, że bardzo, bardzo dawno temu, ja i tylko ja, dokonałam złego wyboru... 
Niezależnie od okoliczności, które mnie do tego zmusiły, to ja podjęłam ostateczną decyzję...
A potem..., potem wszystko pochłonął efekt motyla...
A teraz..., teraz dołączyłam do rzeszy singli...
Nie jest to mój całkiem dobrowolny wybór, ale niestety konieczność, choć czasem traktuję ten stan jako przekleństwo, bo niestety na razie kiepsko sobie z tym radzę, głównie dlatego, że czuję się niekompletna.
Pewnie to kwestia przyzwyczajenia, albo może charakteru?
W zasadzie, to pogodziłam się z losem, ale trudno to nazwać entuzjastycznym, radosnym wyborem.
Uważam, że do życia w pojedynkę trzeba dojrzeć, i że jest to proces stopniowy. Myślę, że kiedyś ten finalny moment w końcu nastąpi i będzie to czas  na wzrastanie i spełnienia.
Na razie żyję sobie bez pary i staram się sprostać wyzwaniu, by uczynić moje życie w miarę atrakcyjnym, ciekawym i pełnym pasji.
Pewnie łatwiej by mi było, gdybym mogła znaleźć winnego, choćby i powołać się na wolę Bożą, ale to by chyba było nie w porządku, bo wszak dostałam kiedyś swoją, osobistą wolną wolę i nic, nawet wola Boża, nie zmusza mnie, żebym męczyła się w czymś, co mi nie pasuje, byle tylko osiągnąć zbawienie.
Z drugiej strony, nie chcę też wiązać się z kimś, ze strachu przed samotnością, bo mimo, że mi ona doskwiera, to się jej nie boję (przynajmniej na razie). 
Samotność przecież towarzyszy człowiekowi całe jego życie, niezależnie czy jesteśmy z kimś czy nie, więc mam ją w miarę oswojoną.
Rodzimy się i umieramy sami, nikt też nie może przeżyć za nas ani chwili naszego życia.
Moim zdaniem, jeśli ktoś nie potrafi funkcjonować w pojedynkę, nie rozumie, że jest odrębną jednostką i nie czuje się dobrze sam ze sobą, nigdy nie stworzy dobrego związku.
Druga osoba obok, powinna być naszym dopełnieniem, a nie wybawcą, który załatwi za nas wszystko i zaspokoi deficyty emocjonalne, nie może być też naszym "dzieckiem", które będzie nas słuchać i będzie powolne naszej woli.
Narzekam, ale tak naprawdę, samotność mnie wiele uczy; uczy mnie dojrzałości i aktywności, samodzielności i odpowiedzialności.
Uczy mnie jak nie być samotną, jednocześnie nią będąc...
Zauważam również jej zalety; przede wszystkim wolność osobistą, swobodę dysponowania czasem i pewnego rodzaju luz...
Może więc, tak do końca jeszcze nie przegrałam, tylko oddałam w chwili słabości, trochę pola walkowerem...?
W końcu nie można mieć wszystkiego, to by była przecież chciwość... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz