poniedziałek, 15 lipca 2013

W STANIE NIEWAŻKOŚCI

Lubię znajdować odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, ale ostatnio słaby ze mnie Sherlock Holmes.
Szukam winnego tego stanu, to znaczy mojego, osobistego Johna Watsona, bo ktoś winny musi być zawsze.

Taki żart...
Nie śmieszny?
Cóż..., każdy ma takie poczucie humoru na jakie go stać.
Wygląda na to, że dzisiejsze sprawdzenie stanu mojego konta bankowego nieco mnie wytrąciło z dobrego samopoczucia.
Niepowodzenia niestety mnie nie mobilizują, a raczej pozostawiają po sobie poczucie wstydu, zwątpienia we własną zaradność, a przede wszystkim pozbawiają szacunku do siebie samej, bo czy można szanować kogoś takiego?
Albo stępiałam do reszty, albo mnie ktoś "zaczarował na czarno", bo nic nie rozumiem...
Nie rozumiem dlaczego tak mi się dzieje, gdzie popełniam błędy, dlaczego to wszystko tak opacznie funkcjonuje wokół mnie?
Może mam się wykąpać w czarcim żebrze, jak to zawsze w takich wypadkach robiła moja babka?
Pamiętam jeszcze zapach tego ziela i wygląd odwaru po kąpieli w nim...
XXI wiek, a ja mam stosować takie sztuczki, żeby odrzucić złą energię, którą ktoś być może na mnie zesłał?
Jak pogodzić ten Ciemnogród ze współczesnym postrzeganiem życia?
Wszak nadal myślę o sobie jako o kobiecie w miarę wykształconej i rozumnej...
Na dodatek uważam się za kogoś wartościowego, dlatego z trudem przychodzi mi uwierzyć, że opatrzność, świat, czy cokolwiek innego o mnie zapomniało, czy co gorsza zwróciło się przeciwko mnie za sprawą czyiś złych myśli i życzeń. 
Przez wiele lat czułam się dostrzegana i obdarowywana; nieskromnie powiem, że dostałam urodę, inteligencję i trochę talentów, dlatego ciężko mi przyzwyczaić się do nowej sytuacji...
Teraz mam poczucie, jakbym stała się wręcz niewidzialna i skazana za niewinność na życiowy czyściec.
Stałam się outsiderką w świecie, w którym odgrywałam kiedyś konkretne role, w którym znałam dziesiątki ludzi, ale w którym jak się okazało w praktyce, nie miałam przyjaciół tylko klakierów sukcesów.
Usiłuję się pozbierać i znaleźć jakąkolwiek  pracę, ale bez rezultatu, sytuacja staje się coraz bardziej trudna, a dokładniej mówiąc, dramatyczna i upokarzająca.
Zmierzam w zasadzie donikąd...
Może dlatego uciekam w stoicyzm?
Chcąc zapomnieć, wymazać choć na chwilę rzeczywistość, robię wszystko by nie rzucać się w oczy, zniknąć i rozpłynąć się w tle.
Zdaję sobie jednocześnie sprawę z tego, że popadając coraz bardziej w bierność, staję się łatwiejszym celem..., dlatego czasami jeszcze zdobywam się na trochę  udawania w dobrym, amerykańskim stylu.
W rezultacie, śmiech zachowuję wyłącznie dla okazjonalnych, niczego nie wnoszących spotkań, a w domu owijam się niczym w szczelny w kokon, w moje zamyślenia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz