wtorek, 7 stycznia 2014

CUD NIEPAMIĘCI

Stwierdzam już nie pierwszy raz, że łagodnieję z wiekiem, nabieram dystansu do życia i ludzi. Nie dosyć, że nie żywię w stosunku do otaczającej mnie "ludzkości" żadnych negatywnych uczuć, to o dziwo, to moje różowo-okularowe spojrzenie, nie obejmuje również tych, co mnie kiedyś zranili, czy robią to nadal.

To niepokojące i wbrew mojemu oglądowi siebie samej; bo ogólnie rzecz biorąc, bywałam zawsze raczej zawzięta i jak już mi ktoś podpadł, to nie było zmiłuj - skreślałam go z listy.
Nie niepokoję się rezultatem, bo wydaje mi się nawet pozytywny, ale ewaluowaniem mojej osobowości. Może to chorobowe?
Czy to nie jest czasem początek sklerozy, albo zdziecinnienia?
Gdyby nie moje odwieczne grafomaństwo, które stwarza mi możliwość zajrzenia do notatek jakie kiedyś poczyniłam w rożnych momentach życia; tych dobrych i tych złych, to pewnie nie potrafiłabym ich dokładnie sobie odtworzyć.
Faktem jest, że dotyczy to przede wszystkim traumatycznych wydarzeń, które były moim udziałem. Wtedy myślałam, że nigdy, przenigdy ich nie zapomnę, choćbym nie wiem jak się starała.
Czas, mimo wszystko, okazuje się być wielkim dla mnie łaskawcą...
Tak go postrzegam, bo z każdym rokiem, powoli, powolutku, kolejne szczegóły rozmywały się w mojej pamięci.
Zapewne jest to jakiś mechanizm obronny (jeśli nie skleroza), mechanizm radzenia sobie z przytłaczający stresem, a może nawet naturalny etap w leczeniu chorej duszy, czy ugodzonego ego.
W zasadzie czuję się z tego powodu w jakiś sposób winna, a z drugiej strony myślę, że nie powinnam...
Pewnie mam za dużo czasu na myślenie...,ot co.
Bo nie tylko czuję się winna, ale jestem czasami na siebie zła.
Bo powinnam pamiętać!
Powinnam pamiętać, aby drugi raz nie być tak naiwną i nieprzygotowaną na cios.
Pamiętać, aby te same osoby, które nadal przewijają się w moim życiu, nie wymierzyły mi niespodziewanie kolejnego kopniaka.
Niestety moja niepamięć zdejmuje z nich winę i usprawiedliwia. 
Czy pamięć może nie chcieć pamiętać?
Przecież nie zawsze było tak jak teraz...
Były nieprzespane noce (które jeszcze mnie od czasu do czasu dopadają nadal), ból serca i coś na kształt depresji. 
A może to była depresja?
Nie wiem, bo nie poszłam wtedy, jak to jest w modzie; z chorobą duszy do lekarza czy psychoterapeuty.
Pewnie powinnam, bo byłoby mi łatwiej.
Zmierzyłam się z tym sama, próbowałam walczyć ze sobą, ze swoim smutkiem i ze swoją słabością.
Próbowałam nie myśleć...
Tak..., to była moja jedyna metoda...
Próbowałam nie myśleć o tym, co mnie spotkało, o tym co się wydarzyło tydzień wcześniej, miesiąc wcześniej, rok wcześniej...
Takie odliczanie...
Tylko ludzi nie mogłam zapomnieć, choć zacierały się ich twarze pamiętałam to co było w nich dobre. 
Bo w każdym przecież jest coś dobrego. Musi być.
Co prawda, nie prowadziło to do niczego konkretnego, ale pozwalało przetrwać, mimo że kolejny dzień był tak samo do bani jak poprzedni.
Chociaż była i różnica; coraz łatwiej można się było z tym pogodzić.
Pielęgnując i opatrując po kolei swoje rany, skupiłam się tylko na sobie, bo to kosztowało mnie tyle energii, że na resztę nie zostawało mi już zbyt wiele.
Kiedy mogłam już wrócić na nowo do "żywych", okazało się, że z tak zwanych moich przyjaciół pozostał tylko siwy dym, bo kiedy rozejrzałam się bacznie wokół siebie tylko jego zobaczyłam.
I to mnie uzdrowiło do końca.
Teraz żeby zobaczyć człowieka w człowieku, wiem, że powinnam go obserwować bacznie bez różowych okularów na nosie. 
Długo i z daleka...
I cóż z tego, że wiem?
Jeśli nadal popełniam te same błędy?
Jedyny pożytek jest taki, że to co przeżyłam nie zabiło mnie, ale w pewien sposób wzmocniło, wyostrzyło wzrok i co najważniejsze dało mi spokój wewnętrzny jakiego nigdy nie miałam. 

2 komentarze:

  1. Witaj! mam zupełnie to samo. Leczyłam depresję, ale to nic nie daje, jeśli sami nie chcemy sobie jakoś pomóc. Myślę, że to przychodzi z wiekiem, powiem więcej, zauważyłam, że bardziej kocham tych którzy ranią, niż tych którzy jakby mnie kochali. A może kochają, tylko tego nie umiem zauważyć? Może po prostu tak nie ranią, bo to ja mniej ich kocham? Ta niepamięć czasem mnie zadziwia, ale to może lepiej że nie pamiętamy doznanych krzywd? Najważniejsze żeby pamiętać, że mamy w sercach największy Skarb - Miłość.
    Dziękuję Bogu że jesteś. Dawno nie zaglądałam do Ciebie. Miło jest wiedzieć, że jest ktoś kto myśli podobnie. Pozdrawiam z serca :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak by na to nie patrzeć, to wszelkie złe emocje jakie nami targają szkodzą tylko nam, nie osobom wobec, których je żywimy.
    Więc po co mamy sobie szkodzić?
    Mimo wszystko jednak, miłość bliźniego bywa czasem trudna...
    I wtedy; do serca przytul psa, weź na kolana kota...

    OdpowiedzUsuń