wtorek, 21 stycznia 2014

SILNA WOLA NA LODZIE

Jest nieźle, nawet można by powiedzieć, że jest śmiesznie, żeby nie było tragicznie.
Ale od początku..., i trochę od końca
Całą niedzielę wierciłam się niespokojnie, i nawet nie uspokoiło mnie wyjedzenie ostatnich okruszków z pudełka po ciasteczkach.
A wszystko przez to, że postanowiłam ćwiczyć silną wolę, a zapomniałam, że już od dawna ona ze mną nie mieszka, bo wyprowadziła się już jakiś czas temu, zamykając za sobą z hukiem drzwi.
Kiedy w piątkowe popołudnie, zjadając smakowity kawałek ciasta czekoladowego i popijając go kawą ze śmietanką, westchnęłam sobie z lubością - Życie jest jednak piękne - uświadomiłam sobie, że coś jakby mnie uwiera , i że w ogóle coś mi nie za bardzo wygodnie w okolicach poniżej pasa.
I tu myśl podła, wykiełkowała niczym chwast pośród kwiecia - Kurczę, utyłam! - ale od razu zagłuszyłam ją bystrą ripostą - Nieee... To pewnie spodnie skurczyły się w za wysokiej temperaturze prania. Jak nic, programator nawalił!

- Tak! - utwierdzałam się dalej - To musi być wina pralki, wszak jeszcze w zeszłym tygodniu, porcięta pasowały mi jak ulał.
Wątpliwości już jednak zaczęły się panoszyć w mojej głowie i zagnały mnie do łazienki, gdzie w pobliżu drzwi stał mój wróg - waga.
Jeszcze z nadzieją w sercu wlazłam na oną i...,
- A niech to. Pralka pierze dobrze -  mruknęłam.
Nie, żebym się nie ucieszyła sprawnością sprzętu. Nie. Ucieszyłam się, tylko....
- A może waga źle pokazuje? -   I to była myśl, w którą już nawet ja nie uwierzyłam, mimo chęci.
- Koniec - kontynuowałam rozważania na temat tego co pokazał licznik wagi już w kuchni, zagryzając suszoną morelką - Jak mogłam tak się zapuścić? Koniec z tymi wypiekami!
Bohatersko przetrwałam sobotę i ani razu nie spojrzałam na piekarnik w wiadomych celach. 
Za to w niedzielę... 
W niedzielę zniknęło z mojego mieszkania wszystko co słodkie. No prawie, bo został cukier w cukierniczce.
W poniedziałek po głębszej analizie sytuacji i moich nowych zaokrągleń, poddałam się.
Bowiem przemyślałam wszystko dokładnie i doszłam do wniosku, że ten mój post od słodyczy to bezsensowne umartwianie się. 
Zadałam sobie pytanie - Kiedy czułam się bardziej zadowolona? 
Wówczas gdy przede mną stał talerzyk z ciastem, czy gdy na talerzyku leżały dwie marchewki?
No i nie musiałam się długo zastanawiać. 
W zasadzie to niby dlaczego mam sobie odmawiać czegoś, co sprawia mi przyjemność? 
Mam się pociąć, bo przybyło mi kilka centymetrów?
A w życiu! To jakaś głupota!
Z tą myślą, zaopatrzona w listę niezbędnych do przygotowania ciasta rafaello składników, opatuliwszy się w łaciate futerko, zaciskając zęby, pokonałam w trudzie schody i radośnie wykuśtykałam na zewnątrz.
Powolutku, kroczek za kroczkiem pokonałam odcinek od mojego bloku na główną ulicę prowadzącą w kierunku Tesco i niespodziewanie stanęłam na tym co jeszcze niedawno było chodnikiem, a stało się gładkim jak szkło lodowiskiem.
To była chwila konsternacji i prawdziwie ogromnej walki wewnętrznej.
Zrobić w tył zwrot i przeżyć kolejny, ale bezpieczny dzień bez słodkości?
Czy ryzykując całość kończyn i nowo-nabytą miękkość zadka, iść niepewnie dalej?
Wstyd się przyznać..., łakomstwo zwyciężyło logiczne myślenie.
Wykonując rożne niepewne wygibasy, dotarłam w pocie czoła do marketu, mając za towarzystwo kilku podobnie jak ja falujących na lodzie zakupowiczów.
Nawet po drodze, pomogłam wstać jakiemuś dzieciakowi, co mnie bardzo pocieszyło i wsparło dodatkowo w postanowieniu osiągnięcia celu.
W obliczu klęski, w tym wypadku lodowej, ludziska się jednak jednoczą i stają się rozmowniejsi, a nawet życzliwsi względem siebie. Nie tylko podpierają w razie potrzeby, ale i zagadują jednocząc się wokół wspólnego wroga - drogowców, których zima jak co roku zaskoczyła, mimo, że jak twierdzi nasza nowa gwiazda rządu Tuska, minister Bieńkowska - taki mamy klimat.
Dodam od siebie, że zimę w tym klimacie przeżywamy nie od dziś, więc może by już najwyższa pora mieć to na względzie i się do niej choć raz przygotować.
Mam obawy co zrobi w tej sytuacji niezrównany minister Arłukowicz, kiedy zabraknie gipsu aby usztywnić połamane kończyny? Gdzie będzie biedak musiał szukać kolejnego winnego?
Uff... obiecałam sobie, że nie będę się denerwować, ale mówiąc prawdę, ze strachem w oczach i modlitwą na ustach o całość samej siebie wróciłam do domu. 
No, może jeszcze, z pełną torbą przyjemności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz