wtorek, 14 stycznia 2014

JA..., STRUSIO-CZŁOWIEK


Ludzki mózg ma prymitywny, acz skuteczny mechanizm obronny, który polega na negacji wszystkiego co może być przyczyną większego stresu niż byśmy byli wstanie znieść.
Bez tego mechanizmu pewnie budziłabym się każdego ranka przerażona perspektywą śmierci na tysiąc sposobów.
Umysł blokuje te obawy, koncentrując myśl wokół problemów, z którymi mogę sobie poradzić; na przykład na tym, czy zdążę wyjąć na czas ciasto z piekarnika, nim zmieni kolor na czarny, a dom zapełni zapachem spalenizny, albo czy stać mnie na kolejny wypad do szmateksu.
Jednocześnie często śni mi się coś, czego się boję lub bardzo pragnę, a co wydaje się mi niemożliwe do osiągnięcia.
Mam wrażenie, że takie sny są jak wentyl , ponieważ są bezpieczniejsze niż gdyby to była rzeczywistość i mniej od niej straszne.
Tak samo ma się rzecz ze wspomnieniami.
W miarę upływu czasu, częściej wracam do przeszłości niż patrzę w przyszłość, cóż jest to pewnie efekt uboczny starzenia się.
To moje cofanie się do wspomnień, omija dość skutecznie przykre chwile, mimo, że one próbują się nieproszone, po wielokroć wcisnąć między te bardziej miłe, sielskie obrazki.
W zasadzie wspomnienia powinny być jak książka, którą się czyta rozdział po rozdziale, ale jak na razie ta moja książka, to zbiór rozsypanych wokół mnie kartek, które niekiedy usiłuję uporządkować posiłkując się starymi notatkami.
Myślę, że to też, coś na kształt samoobrony.
I nie jest to nieprzyjemne....
Jest to jak album ze starymi fotografiami..., w którym przewijają się ludzie i krajobrazy uwiecznione na czarno-białych, a czasem kolorowych kawałkach papieru.
Tak pamiętam, chcę tak pamiętać, przynajmniej na ten czas...
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że w ten sposób tworzę na swój użytek wygodną dla mnie fikcję, i że nie jest to prawda, przynajmniej nie cała prawda...
Ale przecież po to właśnie robimy zdjęcia...
Robimy je po to, aby zdobyć nie zawsze prawdziwe dowody i umacniać twierdzenia, że byliśmy kiedyś szczęśliwi.
Bo myśl o tym, że być może w przeszłości nigdy nie byliśmy szczęśliwi musi być nieznośnie przygnębiająca.
Czy nie po to właśnie każemy się uśmiechać innym i sobie, podczas fotografowania?
Nie po to, aby twarze utrwalone na zdjęciach postulowały szczęście i radość?
Pewnie, ktoś temu zaprzeczy, ale jakby się głębiej nad tym zastanowił?
Moim zdaniem mamy wkodowany system obronny na rożnych polach, a niekoniecznie sobie to uświadamiamy.
W ramach tego systemu powinnam chyba przestać się w nim zagłębiać i zająć się czymś malującym moje życie w kolory, które lubię.
I tu mam pecha, lubię czarny kolor....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz