czwartek, 23 stycznia 2014

ZA GRZECHY RODZICÓW

Wydawałoby się, że oglądanie telewizji śniadaniowej to tylko marnowanie czasu i bezmyślne gapienie w ekran. Bywa, że nadspodziewanie niektóre tematy potrafią przykuć naszą uwagę na dłużnej, a i w konsekwencji pobudzić do  późniejszego zastanowienia się nad nimi. 
Te telewizyjne rozmowy, z racji kilkuminutowego muśnięcia tematu, nigdy nie wyczerpują w pełni oczywiście zagadnienia, ale dobrze że w ogóle są.
Dzisiaj poruszono kwestie związane z udzielaniem chrztu w kościele katolickim.
Nie będę relacjonowała tej wymiany zdań, ale raczej skupię się nad swoimi przemyśleniami na ten temat.
Jestem członkiem tego kościoła i z tej racji uważam, że mogę wyrazić swoje zdanie w tym temacie.

Zacznę od tego z czym się nie zgadzam, a mianowicie z tym, że niektórzy księża odmawiają udzielenia chrztu dziecku, jeśli jego rodzice pozostają w związku niesakramentalnym, czy nawet wówczas, gdy prosi o niego w imieniu swego dziecka samotna matka.
Co dziwniejsze, czynią to, mimo ewidentnej wskazówki głowy kościoła, aktualnego papieża Franciszka, który niedawno udzielił tego sakramentu dzieciom takich właśnie rodziców.
Bo czyż nie jest to czysty akt nieposłuszeństwa wobec Ojca Świętego, który według doktryny kościoła katolickiego jest nieomylny?
Są świętsi od papieża?
Wszak zgodnie zresztą z tą samą doktryną; każde nowo-narodzone dziecko, jest dzieckiem bożym.
Dlaczego więc, temu bożemu dziecku odmawia się daru jego ojca, daru Chrztu Świętego?
Czy ktokolwiek ma prawo karać, bo jest to swoista kara, tego jeszcze niewinnego, małego człowieka, za to, że jego rodzice "żyją w grzechu"?
Księża twierdzą, że w tym wypadku zachodzi uzasadnione podejrzenie, że takie dziecko nie będzie wychowywane zgodnie z zasadami wiary, a jednocześnie w innej sytuacji utrzymują, że małżeństwa niesakramentalne nie są odrzucane przez Kościół.
Zaprzeczeniem antykatolickiej postawy rodziców jest według mnie przecież sam fakt, że rodzice proszą o chrzest dla swojego dziecka. 
Jeśliby wiara nie była dla nich ważna, czy zwróciliby się w ogóle z taką prośbą?
Po co chcieliby tego sakramentu, żeby wyprawić imprezę dla rodziny?
I bez tego mogą to zrobić.
Faktem jest, że zgodnie z zasadami wiary, w tym jednym przypadku (braku Sakramentu Małżeństwa) oni sami nie mogą być wzorem dla swojego dziecka, ale nie jest to jednoznacznym dowodem na to, że nie będą się starali wpajać mu tych zasad.
Zresztą, są przecież jeszcze rodzice chrzestni, którzy mają ten sam obowiązek.
A tak na marginesie; o ile pamiętam dobrze słowa Jezusa - Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem.
W sumie rozpisałam się, ale po prawdzie, za bardzo jakoś te wypadki nie spędzają mi snu z powiek, bo jak nie ten błądzący i zadufany w sobie ksiądz, to inny mądrzejszy, udzieli dziecku chrztu.
Kilku takich księży to nie cały Kościół, ani hufiec obrony wiary. 
Natomiast o wiele bardziej bulwersuje mnie     postawa rodziców, którzy mimo, że sami byli wychowywani w rodzinach wierzących, niekoniecznie katolickich, uważają, że wiara jest to sprawa osobista i na tyle prywatna, że decyzję czy ich dzieci chcą wierzyć, przyjąć jakikolwiek sakrament powinny podejmować same.
Zadziwiła mnie wypowiedź Magdy Żakowskiej, którą uważam za kobietę inteligentną, a nie tylko wykształconą, która stwierdziła, że przeprowadziła rozmowę o Bogu i bogach ze swoim synem, kiedy ten miał 4 lata, a on zdecydował po tej rozmowie, że nie będzie chodził na lekcje religii w przedszkolu, ani potem w szkole.
Czy tego rodzaje decyzje można pozostawić w gestii przedszkolaka?
Zostawię to bez odpowiedzi...
Oczywiście dorosły człowiek ma prawo zdecydować czy będzie wierzył w Boga czy nie, ale powinien mieć możliwość wyboru.
Nie można wybierać miedzy niczym, a niczym.
Trzeba wiedzieć z czego się rezygnuje.
Jak można rezygnować z czegoś, czego się nie zna, bo nie miało się nawet okazji posłuchać o tym choćby na lekcjach religii?
One nie zabijają samodzielności myślenia.
Czy nie lepiej w nich uczestniczyć, niż w tym czasie biegać po boisku, lub nudzić się w szkolnej świetlicy?
Jeśli rodzice, którzy są ateistami uważają, że dziecko nie powinno słuchać "bzdur" i nieprawdziwych historii, to czy nie powinni idąc tą samą słuszną drogą, zakazać czytania bajek i literatury fantastycznej?
Ani bajkopisarz, przedstawiając historie o smokach i czarownikach, ani katecheta, omawiając fragmenty z Biblii, nie zmusi nikogo aby w to uwierzył, ani też mu nie zaszkodzi, ale pozwoli poznać coś nowego, otworzyć się na coś poza tym, co dotykalne i sprawdzalne doświadczalnie.
Bo żeby coś rozumnie odrzucić, trzeba mieć o tym choćby niewielkie pojęcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz