niedziela, 10 sierpnia 2014

CUDZY MĄŻ

I znów ten sam ból...
No może przesadziłam z tym bólem i bardziej do sytuacji pasuje sformułowanie - ta sama śpiewka.
Nie lubię pisać o konkretnych osobach i bardzo rzadko to czynię, ale w tym wypadku zrobię wyjątek (oczywiście bez personaliów).
Całkiem przypadkiem, bo w sklepie z narzędziami, poznałam jakiś czas temu kogoś, kto wydał mi się bardzo interesujący. Znajomość rozpoczęła się od pomocy przy zakupie drewnianych listew, a potem przy ich przycięciu. Bardzo dobrze nam się rozmawiało, do tego stopnia, że postanowiliśmy spotkać się już w mniej roboczych okolicznościach.
Początkowy niewinny flirt, niespodziewanie dla mnie samej zaczął się szybko rozwijać..., choć jak to ze mną bywa, nie przekraczał intymniejszych granic, gdyż lubię wiedzieć w takim wypadku coś więcej.
Ostatnio spotkaliśmy się na kolacji...

Na mój widok "szczęka mu opadła" i obsypał mnie komplementami; wspominam ten moment, bo była to jedyna chwila tego spotkania, która mnie zadowoliła w 100%.
Reszta niestety to banał.
Tylko chęć dokończenia naprawdę wyśmienitego dania, powstrzymała mnie od wstania, opuszczenia lokalu i rzucenia na odchodnym - Nie ze mną te numery...
Bo to były numery i w dodatku z tych zgranych jak ze starej winylowej płyty.
Facet niby inteligentny, a lawirował i wił się jak piskorz, kiedy go lekko przycisnęłam do muru co do jego stanu cywilnego.
To co nawygadywał, można by zmieścić w jednym konkretnym, a znanym od wieków zdaniu: "Żona mnie nie rozumie i nic mnie z nią już nie łączy", a w jeszcze dosadniejszym; "To zła kobieta jest".
Biedaczek!
Gdyby nie unikał tego tematu nim doszło do spotkania, zaoszczędziłby kasę, a ja czas, bo na pewno darowałabym sobie tą kolację.
Bo ja cudzym mężom mówię zdecydowanie  - NIE!
I nie tylko takim zaobrączkowanym, ale tym tak zwanym pozostającym w związkach, i to niezależnie czy w partnerskich, czy jakichkolwiek.
Myślę, że gdyby wszystkie kobiety postępowałyby tak jak ja i wzięły sobie do serca, że nie należy ruszać tego, co nie jest wolne, to byłoby o wiele mniej rozstań i rozwodów.
Bo wystarczy, że to my postawimy te granice...
Mówiąc wprost; jeśli nie dopuścimy żonatych do naszych majtek, to będzie mniej porzuconych kobiet i mniej dzieci będzie płakało.
Ten medal ma zresztą dwie strony; jeśli kobieta zdecyduje się na taki związek, na to, by to z nią mężczyzna zdradzał żonę, to nie powinna się zdziwić, kiedy i ją taki los kiedyś spotka, bo i ona, może być też kiedyś zdradzona.
Ot, i mamy łańcuszek. A wystarczy, że zdecydujemy się go w jakimś miejscu przerwać...  
Nie znaczy to oczywiście, że nie ma sytuacji, w których ludzie po prostu popełniają błąd i łączą się z niewłaściwymi osobami. Wtedy wiadomo, nie ma co się męczyć w trudnym związku do końca życia. Chociaż w tym momencie przypomniał mi się pewien "dowcip";
Dziennikarka przeprowadzała wywiad z parą, która właśnie obchodziła brylantowe gody.
- Jak udało się państwu stworzyć tak szczęśliwy, a przede wszystkim tak długi związek?
Na to z uśmiechem starsi państwo odpowiedzieli;
- Bo widzi pani, my jesteśmy jeszcze z tego pokolenia, które było nauczone, że jak coś się psuje, to nie wyrzuca tego od razu na śmietnik, a po prostu i zwyczajnie trzeba to naprawić.
No ale jeśli mleko się już rozlało i nikt nie chce posprzątać, to zanim ten zmarnowany i zgnębiony nabałagani w życiu innej, niech najpierw sprzątnie swoje aktualne gniazdko i wypieli wszystkie chwasty we wspólnym jeszcze ogródku, a potem dopiero szuka nowego szczęścia już jako całkowicie wolny człowiek.
To jest nawet dla jego dobra; bo o wiele łatwiej jest zatrzeć ślady po byłej, gdy następnej jeszcze nie widać na horyzoncie.
Bo na ogół tak już jest, że gdy takowa się pojawi za wcześnie, to jeszcze obecna połowica, która być może minutę przed, była gotowa wyrzucić wszystkie ciuchy lubego przez okno, łącznie z jego ukochanym komputerem, nagle postanawia za wszelką cenę i przy użyciu wszystkich dostępnych środków, bronić swego gniazda i zatruwać życie nie tylko winowajcy, którego ma pod ręką, ale i tej, co to "rozbija jej związek".
A przecież, życie należy sobie ułatwiać, bo wszak jest darem, a nie karą za grzechy. No i najważniejsze; już się nam nie powtórzy.
Dlatego trzymam się mojej zasady - wchodzę tylko w czyste sytuacje.
Kolacja była smaczna (i kosztowna), więc uprzejmie za nią podziękowałam, ale propozycję następnego spotkania odrzuciłam, co zaskoczyło zdecydowanie jej fundatora.
Wyjaśniłam więc, że nie mogę kontynuować naszej znajomości ze względu na zasadniczą przeszkodę; na jego żonę, która zapewne czeka na niego w domu.
Zdziwiony zapytał, w czym mi przeszkadza, jego żona?
No właśnie...
Czy to nie dziwne, że z żonatymi mi nie po drodze...?
Wygląda na to, że u mnie na razie pozostaje więc bez zmian, przynajmniej do czasu, jak Święty Mikołaj zdecyduje się dostarczyć pod moją choinkę wymarzonego (nieżonatego) księcia.
Póki co, Neon pozostanie jedynym osobnikiem płci męskiej w moim życiu, który dzieli ze mną stół i łoże. To drugie niestety bez seksualnej przyjemności, ale za to akustycznie, bo przy wtórze mruczenia.
Neon jeśli już nawiedzi moją łożnicę, to śpi tak aby mi nie przeszkadzać, ale tak że czuję jego miękkość i ciepło.

Jest mi oddany całkowicie, ale jednocześnie zachowuje koci dystans. Jest cierpliwy, zrównoważony. Lepszy niż większość facetów.
Nie wymądrza się, nie poucza, nie daje rad i słucha..., a to rzadka umiejętność wśród płci męskiej.
I najważniejsze; jest tylko mój, lub co bardziej jest zbliżone do stanu faktycznego - ja jestem jego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz