poniedziałek, 18 sierpnia 2014

MARKETOWA PSYCHOANALIZA

Księża narzekają, że w niedzielę zamiast świętować, spędzać ją w domu w gronie rodzinnym, wierni zamieniają ten dzień, na dzień handlowy. Zamiast do kościoła na mszę, wolą jechać do marketu po kolejne majtki z promocji, lub dwa opakowania cukru w cenie jednego.

Centrum handlowe staje się miejscem spotkań, klubem towarzyskim i centrum rozrywki w jednym.
I już nie da rady, nie ucieknie się przed tym fenomenem, wiem, bo sama tego doświadczyłam.
Co prawda nie udzielam się w marketach w niedzielę, ale w tygodniu, owszem tak. Pisałam nawet ostatnio, jak to w markecie budowlanym poznałam pewnego pana... 
Cóż, wygląda na to, że nie trzeba zapisywać się na żaden portal randkowy, wystarczy ustawić się pod "konkretnym" regałem sklepowym, a reszta już się jakoś potoczy. Zaręczam, że efekt podobny jak ten z sympatii.pl.
Jeśli już jestem w tym ciekawym temacie podrywu, to znam jeszcze jedno sprawdzone miejsce, tym razem nie przeze mnie, ale wszystko przede mną.
Upss, żebym tylko nie wykrakała! 
Skoro jednak już zaczęłam to napiszę, bo może znajdą się zainteresowani, hi! hi!
Tym miejscem, przynajmniej w mieście, w którym teraz mieszkam, jest cmentarz. Tam to wdowy i wdowcy, w przerwie pucowania pomników małżonków, którzy odeszli już na łono Abrahama, poznają się wzajemnie i umawiają się na randki.
Przynajmniej mają pewność, że czynią to z wolnymi ludźmi...
Wrócę do marketu, bo tam jakoś częściej bywam niż na cmentarzu, szczególnie, że i tak bym nie miała tam szans, bo mój "ślubny" jeszcze żyje, i o ile wiem ma się całkiem dobrze.
No i patrzcie, jak to wszystko się ładnie powiązało; market jako miejsce spotkań towarzyskich, no i ten mój "ślubny", były, lub eks, jak kto woli.
Cała radosna, targałam właśnie w koszyku, dwie wielkie butle płynu persil (jako, że były w promocji), gdy ktoś mnie nagle złapał  za ramię. Już miałam nadzieję, że to może jakiś kolejny sklepowy książę z pomocą, ale nie...
- Cześć Iw, kopę lat! - zawołała do mnie kobitka cała w uśmiechach.
- Cześć! - odkrzyknęłam mniej pewnie, bo co prawda twarz była mi znajoma, ale nie potrafiłam jej do nikogo przypisać. Skleroza, ot co!
- Co tam u ciebie, tyle lat się nie widziałyśmy - trajkotała dalej, a ja poczułam pewną ulgę, bo mnie olśniło i już wiedziałam kto zacz.
Ostatnio widziałyśmy się chyba z 10 lat temu, a poznałyśmy się na wycieczce w Egipcie. Szmat czasu...
- No patrz, kto by się spodziewał, że się spotkamy w takim miejscu - kontynuowała - jesteś sama na zakupach, czy z mężem?
- Sama.
- To tak szybko cię nie puszczę. -  Oświadczyła i zaciągnęła mnie i moje zakupy do kawiarenki Kandulskiego. 
- Może byśmy się umówili na jakieś wspominki i pogaduchy, gdzieś we czwórkę?
- To miłe z Twojej strony, ale ta konfiguracja już nie jest za bardzo możliwa, bo teraz występuję tylko solo. Rozstaliśmy się. - przyhamowałam ją nieco.
- No co ty? To niemożliwe! - zrobiła okrągłe ze zdumienia oczy - Jaka szkoda, byliście taką fajną i dobraną parą. Nie rozumiem tego. - zmartwiła się.
- Co tu rozumieć? Zwyczajnie nie kochał mnie na tyle mocno, żeby ze mną być - roześmiałam się, chcąc rozładować sytuację.
- No nie, a zawsze sprawiał wrażenie, że cię bardzo kocha...
- I co z tego? Było minęło i obyło się bez  większych dramatów.
Ona jednak nie ustępowała i drążyła temat, aż w końcu "postawiła diagnozę".
- Myślę, że go przytłaczałaś, a on po prostu nie nadążał za tobą, wolał zwykłą spokojną codzienność, a przy tobie musiał się starać. Nie dał rady. Taka kobieta jak ty fascynuje, ale trudno z nią żyć, Zwyczajny facet nie nadąży, a niezwykłych jest niewielu. 
- Chyba trochę przesadzasz, ale zostawmy to... - Szybko zmieniłam temat, na bardziej neutralny dla mnie, dalej więc rozmowa potoczyła się już nie w tonie psychoanalizy, a raczej jak zwyczajne babskie ploteczki.
Kiedy wróciłam do domu przypomniały mi się stwierdzenia, jakie padły podczas tego spotkania i pomyślałam sobie, że może nie były aż tak dalekie od prawdy...
Może za dużo chciałam (nadal chcę) od siebie, od innych, od życia...
Myślę, że nie tylko ja, ale wiele kobiet ma to do siebie, że chce ciągle coś zmieniać, coś ulepszać. Zmieniać rzeczywistość i zmieniać swoich mężczyzn, oczywiście w naszym mniemaniu na lepsze.
Tyle, że często to lepsze, okazuje się być wrogiem dobrego, ale tego w danej chwili nie bierzemy pod uwagę.
Uważam jednak, że nie można odpuszczać, bo wtedy godzimy się na bylejakość. Życie traci kolory, choć prawdopodobnie zyskuje wraz nudą i stagnacją, bezpieczeństwo. Coś, za coś, jakby to powiedział klasyk.
Ludzie mają bardzo różne oczekiwania, nieraz zadziwiające nawet dla nich samych. Rezygnowanie z czegoś dla innej osoby, nawet dla takiej, którą się darzy uczuciem, jest niewątpliwie ustępstwem, czy jak kto woli, kompromisem, który być może niekiedy warto poczynić, ale tylko wtedy, jeśli samemu się tego naprawdę chce. Poświęcenie bowiem, zawsze podszyte jest poczuciem krzywdy.
Jeśli ktoś chce ograniczać i podporządkowywać osobę, którą rzekomo kocha, to znaczy, że myli miłość z poczuciem niepewności i zagrożenia.
Nawet w najpiękniejszym związku, nie można czuć się jak dobrze odkarmiony kanarek w klatce; miłość potrzebuje wolności...
Zazdroszczę tym, którzy umieją zadowolić się czymkolwiek, nie zamyślają się nad życiem, nie mają wizji, dziwnych pomysłów, chciejstw, marzeń i co najważniejsze, sami nie podcinają sobie gałęzi, na której im się wygodnie jakby nie było siedzi.
Sadzę, że mężczyzna jest tak długo z kobietą, dokąd mu z tym wygodnie. Dla każdego oczywiście ta wygoda oznacza co innego; dla jednego będą to codzienne obiadki i wyprasowane koszule, a dla innego wystarczy codziennie zaliczyć z nim rozdział z Kamasutry. A jak kończy się wygoda, to i miłość też się gdzieś nagle zapodziewa.
Ja też cenię wygodę, więc...
Więc staram się jak mogę, żeby mi było dobrze. Jako, że nie wychodzi mi ostatnio w kontaktach damsko-męskich, kupiłam kupon lotto i czekam na wygraną!
Są momenty, że sama czuję się jak główna wygrana i to w kumulacji, bo zdaję sobie sprawę, że ze mną jest tak, jak w tej grze, nie każdy chce wygrać tak dużą sumę, bo po prostu nie bardzo wie co z taką fortuną zrobić. 
A ci nieliczni, którym się trafiło, nie byli przygotowani i przeciekło im przez palce.
Strasznie zawiłe i zarozumiałe porównanie - hi, hi - ale trzeba się wysoko cenić, żeby było co potem przecenić.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz