wtorek, 12 sierpnia 2014

ŻYCIE DO WYRZUCENIA

Miałam ochotę napisać dzisiaj zupełnie o czymś innym, ale przeczytałam od samego rana informację o samobójczej (prawdopodobnie) śmierci amerykańskiego aktora, Robina Wiliamsa.
Nie będę jednak pisać ani o nim, ani o tym, czy mi go żal, czy nie. Prawda jest zresztą taka, że po prostu przyjęłam to do wiadomości i tyle.
Bardziej niepokoi mnie to, co doprowadza ludzi takich jak on, do takiego stanu psychiki, że są gotowi powiedzieć ; TO KONIEC! - i odejść w niebyt.

Dlaczego nie są szczęśliwi, choć w pojęciu naszym, takich szarych ludzi jak ja, tacy być powinni.
Jakiś czas temu, pisałam na temat samobójstwa, kiedy w taki sposób zakończyła życie bardzo bliska mi osoba, ale to była zupełnie inna sytuacja, inny człowiek...
Inne też było wtedy moje spojrzenie, bo byłam emocjonalnie zaangażowana...
W zasadzie odebranie sobie życia, jest tutaj tylko jednym z elementów, które mnie intrygują...
Punktem wyjścia do moich dzisiejszych zamyśleń, zupełnie zgodnym z tym co mi przyszło do głowy, gdy usłyszałam tą przykrą wiadomość  mogłoby być zdanie, które powiedział Wiliams w wywiadzie z Robertem Ziębińskim; 
"... żeby nie było, że tylko marudzę, pewnie, że bawimy się na planach, pewnie, że nam za to płacą spore pieniądze. Problem polega na tym, że pieniądze to nie wszystko."
No właśnie, pieniądze to nie wszystko...
Ale problem w tym, że mało jest wśród nas takich, którzy nie chcieliby ich mieć, i to w sporej ilości.
O sporym zastrzyku gotówki marzą ludzie tacy jak ja, którzy żyją na permanentnym debecie i tacy, którzy mają wypasione konta, bo okazuje się, że i tak ciągle im mało.
Ale okazuje się, że prawda stara jak świat nadal obowiązuje - pieniądze szczęścia nie dają...
Nie chcę oczywiście przez to powiedzieć, że po przekroczeniu pewnej ilości zer na koncie, wszyscy bogacze gremialnie zaczynają podcinać sobie żyły, albo biegną z tej rozpaczy wieszać się na swoich kryształowych żyrandolach, ale coś w tym jest.
Nadmiar pieniędzy niszczy, jest jak fatum króla Midasa, który czegokolwiek dotknął, to zamieniał to w złoto...
W złote bryły zamieniały się również dotykane przez niego potrawy, a nawet wino płynące z amfory, zastygało w złocistą strugę, więc bogaty król Midas, konał z głodu siedząc przy stole biesiadnym.
W końcu oszalały zaczął uciekać nawet od widoku swoich skarbów, bo stały się jego przekleństwem.
Moje zamyślenia pewnie wielu osobom mogą się wydawać absurdalne...
- Czy mamy wyrzec się pieniędzy i dostatku?
- Czy bieda da nam szczęście?
- Co za bzdury!
Jeśli radykalnie by podejść do sprawy, to byłaby to nie tyle utopia, ale rzeczywiście jedna wielka bzdura.
Nikt nie chce przecież biedować; chcemy mieć piękne mieszkania, auta, fajne ciuchy i lodówki pełne jedzenia.
Nigdy nie byłam bogata, więc nie wiem jak czuje się ten, kto opływa we wszystko, ale nieskromnie powiem, że uważam się za dobrego obserwatora rzeczywistości (nie bujam wyłącznie w obłokach).
Obserwuję, i widzę...
Widzę, że w bogatych rodzinach nie zawsze dzieje się dobrze; jest tam owszem wszystko, wszystko co można kupić, ale często nie ma tego co najważniejsze. Nie ma miłości, ciepła, nie ma więzi rodzinnych, nie ma wzajemnego wsparcia...
Ludzie są skoncentrowani na przedmiotach, nie na sobie nawzajem. Dzieci mają opiekunki, guwernantki, prywatne szkoły i drogie zabawki, ale rodziców widują z rzadka..., bo rodzice pracują i zarabiają, zarabiają i bywają...
Nie mają czasu dla nich, ani dla siebie...
W tych ludziach nie ma miłości, tylko chwilowe fascynacje, więc nie ma co się dziwić, że pary pojawiają się na czerwonych dywanach, w coraz to innych konfiguracjach.
Będę okrutna, ale sądzę, że pod tym blichtrem, sławą, są w środku puści. I nie mam tutaj na myśli tego co się z tym określeniem potocznie kojarzy, że są głupi, czy niewartościowi.
Ci ludzie czują pustkę, bo mając wszystko, czują, że nie mają nic..., nie są tak naprawdę szczęśliwi..., bo szczęścia niestety, a może stety, kupić się nie da za żadne pieniądze.
A to musi rodzić frustracje, więc aby choć przez chwilę je poczuć, uciekają w alkohol, w narkotyki, szukają coraz to nowych podniet. 
Oszukują sami siebie...
A kiedy to oszustwo odkryją w końcu, mogą zareagować ekstremalnie...
Nieraz z pogardą mówi się o bezdomnych, czy alkoholikach - Im to niewiele do szczęścia potrzeba...
Fakt, że niewiele, czasem wystarczy łyk denaturatu...
Pełna degradacja, bywa, że upodlenie...
Odwracamy się od nich ze wstrętem...
Ale czy ci ludzie, w swoich śmierdzących łachmanach, zapijaczeni i śpiący w kartonach pod mostem, myślą o tym, żeby się zabić?
Jakoś nie słyszałam o samobójstwach w tym środowisku.
Oni chcą żyć, nawet jeśli żyją tak jak żyją..., a nie sądzę, żeby ich to życie satysfakcjonowało...
Ileż to razy czyta się w prasie, o procesach, które podzieliły rodzinę w bitwie o majątek. Brat staje przeciw bratu...
Zapomina się wtedy o więzi rodzinnej, o miłości...
Gdy tymczasem w ubogich rodzinach, wielodzietnych, bywa, że ocierających się o patologię, te więzi są bardzo mocne. Jedno za drugiego dałoby się pokroić.
Dzieci z bogatych rodzin, uciekają z domów, a te, które na co dzień nie miały co jeść, a nawet były bite przez rodziców; odebrane i oddane do domów dziecka, gdzie według nas mają lepiej, modlą się aby wrócić, tęsknią za tym pijanym ojcem, za matką...
Dlaczego?
Czy jeśli materialnie nie ma się nic, albo niewiele, to jest się wtedy bogatszym wewnętrznie, bardziej zdolnym do okazywania miłości?
Czy nie mając przedmiotów, które stają się dla nas "złotymi cielcami", bardziej koncentrujemy się na człowieku, na sobie i na człowieku obok nas?
Ludzie przyzwyczajeni do bogactwa, do sukcesów, a nawet do swojej urody, gdy nagle to zaczynają to tracić; tracą sens życia..., popadają w depresję, nie mają się na czym oprzeć...
Na czym, bo nie na kim...
Człowiek , który miał wszystko, a potem spadł z tego złotego świecznika, traci też "przyjaciół". Zostaje zupełnie sam...
Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie...
Kolejna stara prawda, wciąż aktualna...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz