piątek, 1 sierpnia 2014

ODARTY AUTOPORTRET

Dowiedziałam się, że ostatnimi czasy jestem zbyt z siebie zadowolona.
Nie, nie!
Nikt mi tego nie powiedział wprost, sama do tego doszłam i nie musiałam od razu lecieć do lustra, żeby się o tym przekonać.  

Faktem jest, że lato, a szczególnie upały mogą się rzucać na mózg, ale żeby od razu powodowały zaniki pamięci?
Bo ja je mam!
Zauważyłam, ostatnio, że zapominam ile mam lat!
Nie dosyć, że gadam (i piszę) głupoty, jak jakaś nastolatka, to na dodatek, czuję się jakbym miała dwadzieścia lat mniej, niż w rzeczywistości.
Gdyby tu chodziło tylko o moje zdrowie, to byłoby cudownie, ale ja tak samo o sobie myślę, kiedy się "nie zamyślam"!
Faktem jest, że jak się postaram to wyglądam nie najgorzej; a jak gdzieś wychodzę, to na ogół się staram.
Ostatnio musiałam podać kilka moich danych i pan, który je wpisywał do komputera, zapytał mnie również o datę urodzenia. 
Wtedy niespodziewanie dotarło do mnie ile faktycznie mam lat! 
Aż musiałam sobie w myśli ponownie dokonać obliczeń!
Kiedy w końcu posłusznie podałam datę , pan przerwał wpisywanie, opuścił okulary na czubek nosa i spojrzał na mnie bardzo uważnie znad szkieł. 
Poczułam się jakby przyglądał mi się nie znad okularów, ale przez szkło powiększające, i poczułam się nieco niepewnie.
Już myślałam, że zechce zapisać oprócz mojego wieku, również stan mojej cery lub uzębienia, więc na wszelki wypadek coby mu zaoszczędzić wnikliwszego zapytania, o ilość moich plomb,  a sobie dalszego zakłopotania, wyszczerzyłam się w nieco nieszczerym uśmiechu.
Kiedy po zakończeniu formalności, ponownie wyszłam na rozpaloną słońcem ulicę, już nie byłam taka radosna jak przed godziną, bo nowo nabyta świadomość o mojej podeszłej dorosłości, nie  nastroiła mnie zbyt pozytywnie.
Kurcze, w niewidzialny dla mnie sposób, lata mi poleciały z górki..., a ja tego nie zauważyłam!
Zatrzymałam się w rozwoju, czy co?
Jedyne wyjście w tej sytuacji, to utrzeć sobie nosa, a raczej sprowadzić się na właściwe miejsce, bo za chwilę to może zacząć być śmieszne, jeśli już nie jest.
Na początek, żeby znaleźć punkt wyjścia ku mojej poważnej przemianie, zrobiłam sobie zdjęcie; takie z tych odartych ze wszystkiego..., żadnego makijażu, czy innych upiększeń.
Ale żeby nie był to już całkowity obraz nędzy i rozpaczy, pozwoliłam sobie na uśmiech, bo przecież to, że chcę spoważnieć, nie oznacza, że chcę jednocześnie  posmutnieć!
Nadal uważam, że mimo, że już ja sama nikogo nie oczaruję, to moje ciało zasługuje na moją miłość.
Jak wiele kobiet w moim wieku (to takie pocieszenie) mogę znaleźć u siebie mnóstwo wad i kiedy widzę je w lustrze, traktuję wtedy siebie samą trochę jak wroga, lub obcą osobę.
Ćwiczę się więc w poczuciu życzliwości dla różnych mniej miłych dla oka miejsc, patrząc na siebie nagą w lustrze i mówiąc - Dziękuję ci ciało, za to, że jesteś jeszcze w miarę zdrowe i silne, i że dzięki tobie mogę robić to, co muszę, a czasami i to, co chcę, w moim życiu.
Banalne co?
Ale to sprawia, że mam świadomość, tego, że to stan ulotny i że powinnam być wdzięczna i szczęśliwa z tego powodu, że jest, jak jest.
Bo przecież nie jestem wolna od różnych dolegliwości, czy bólów i wiem, że każdy dzień, każdy oddech jest darem i dlatego zamierzam z tego daru korzystać jak najdłużej...
Teraz zdałam sobie sprawę z tego, ile dobrych chwil zmarnowałam w czasach, kiedy budząc się rano, skreślałam cały właśnie rozpoczynający się dzień.
Obiecałam sobie, że od tej pory będę się starała witać go uśmiechem, mówiąc - Dziękuję Ci Życie, za to, że trwasz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz