niedziela, 24 sierpnia 2014

ROZRACHUNKI

Od pewnego czasu zawzięłam się i czytam Biblię, bo mam wewnętrzne przekonanie, że jako chrześcijanka powinnam to zrobić przynajmniej raz w życiu.
Więc czytam, choć bardziej pasuje tutaj stwierdzenie, że staram się przebrnąć przez z nią, czytając mozolnie fragment po fragmencie.

Nie wiem skąd we mnie ten opór, może siedzi we mnie jakiś diabeł?
Oczywiście mogłabym szybko się z tym rozprawić, czytając stronę po stronie, jak każdą inną książkę, ale nie o takie czytanie mi chodzi.
Staram się wejść" w tekst, zrozumieć jego przesłanie i wyciągnąć z niego osobiste wnioski.
Z jednej strony trochę to sobie utrudniłam, bo robię sobie po drodze pewnego rodzaju notatki, zawierające odnośniki do tekstu, a także moje spostrzeżenia i skojarzenia, a z drugiej strony, taki sposób pozwala mi na głębsze zastanowienie i bliższe dotknięcie Słowa.
Pewnie powinnam posiłkować się przy tym analizami uczonych w piśmie, których jest przecież sporo, ale tego nie robię.
Może to błąd?
Bo czego jak czego, ale wiedzy historycznej to mi na pewno brak, a ona pozwoliłaby mi lepiej zrozumieć kontekst niektórych zdarzeń.
Ale pomyślałam sobie tak; jeśli Biblia jest świętą księgą, to powinna mieć charakter uniwersalny, a jej przesłanie winno być aktualne w każdym czasie, a zawarte w niej słowa powinny trafiać do umysłów ludzi niezależnie od ich wykształcenia, czy epoki w jakiej żyją.
Jeśli więc mam czytać jakieś tłumaczenie, wyjaśnienia i analizy, to po co mi oryginał?
Chcę by Słowo samo we mnie zadziałało bez niczyjej pomocy.
Więc męczę się w pojedynkę...
Albo raczej męczyłam się, bo po 20 fragmentach spauzowałam (taką mam nadzieję), Jakub i jego historia mnie wykończyły...
W sumie to nawet nie wiem dlaczego, bo do tej pory szło mi niezgorzej, ale coś się we mnie nagle zablokowało i nie mogę się zdobyć na to, aby kontynuować.
Dzisiaj po powrocie do domu, nawet chciałam, ale znowu się nie udało...
Odłożyłam czytanie na jutro, może na pojutrze...
Nie wiem o co chodzi...
A o coś chodzi na pewno, tylko ja jeszcze tego nie odkryłam...
Deszcz moczy mi szyby w oknach, a to mnie zawsze napędza do pisania, więc odpaliłam komputer z myślą, że pozamyślam się trochę nad fenomenem naszej śmiertelności, a tu masz - wyszło jak wyszło...
Może to znak, wskazówka?
Bo wychodzi na to, że napisałam o mojej niesystematyczności, niekonsekwencji i słabości charakteru...
I znowu mam wrażenie, jakieś deja vu, że nie panuję nad tym jak składają się literki, że moje palce są tylko czyimś narzędziem do stukania w klawiaturę... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz