środa, 6 sierpnia 2014

TRZYMAM SIĘ MARZEŃ


No to znowu mi się oberwało!
I to za co?
Za moje deszczowe zamyślenie!
Już nawet pomarzyć nie wolno, a raczej mi nie wypada!
No dobrze, nie zaprzeczam, może jest w tym trochę racji, ale tylko trochę.
Powinnam odpuścić sobie tego księcia, ze wszystkimi jego przyległościami.
W zasadzie to nawet już tak zrobiłam, ale lubię tak od czasu, do czasu, przy dobrym deserze, upiększyć swoje życie ładną bajeczką. 

Tak mi zostało z dzieciństwa.


Teraz "nieco"wydoroślałam, ale jak widać ta dorosłość nie we wszystko mi poszła.
Na dodatek byłam wczoraj na zakupach, a zakupy wszak odmładzają kobietę i zamiast na tym poprzestać, popsułam cały efekt głupim zamyślaniem; bo wszystkim wiadomo, że nadmierne myślenie postarza płeć piękną (ta płeć to ja!).
Powinnam zamiast myśleć o niebieskich migdałach, zająć się w końcu czymś bardziej pożytecznym.
Może na przykład pracą?
W porządku, mogę popracować...
Bo ja pracować to nawet lubię (najchętniej za pieniądze), co nie znaczy, że lubię się przemęczać. Bo przecież to ogólnie znana rzecz, że nic tak nie niszczy kobiecej urody jak ciężka praca, a jej obrazu w oczach mężczyzny, jak inteligencja i elokwencja.
I doszłam teraz do wniosku (lepiej późno niż wcale), że to uroda kobiety stanowi o jej wartości dla rodzaju męskiego. Uroda to taki jej życiowy kapitał.
Najgorsze, że nic z tym nie można zrobić, bo mężczyzna jest przede wszystkim samcem i to samcem czułym na wdzięki i na seksapil, a nie na tytuły naukowe.
Samcom jako takim testosteron gwałtownie spada (a z nim w parze samoocena), gdy spotykają samicę o wyższym IQ od swego, a oni tego bardzo nie lubią.
Tu się ucieszyłam, bo w tym względzie osiągnięć zbytnich nie mam, jestem tylko skromnym, niepraktykującym magistrem. Z urodą już niestety jakby gorzej, bo ostatnimi czasy nieco mi podupadła.
Czy z uwagi na mój spadek atrakcyjności, winnam zacząć pisać o czymś bardziej "realnym" ?
Niby dlaczego?
Jeśli udawanie przed sobą samą, że na kogoś czekam, nadal bardzo mi się podoba i dobrze mi robi na cerę?
"Czas zużyty na czekanie nie czyni człowieka starszym" ("Czarodziejska góra" Thomas Mann), a może nawet i odmładza?
W końcu jeśli nie mogę pozwolić sobie na lifting, to może chociaż "czekanie" mi pomoże.
Może się wydawać, że już dawno osiągnęłam wiek, w którym nie powinno się wierzyć w niecodzienne wydarzenia, cudowne ocalenia i miłość aż po grób. Sama już nie wiem, jak to ze mną jest; wierzę czy nie wierzę, ale na pewno jakaś cząstka mnie chce wierzyć, jeśli nieustannie do tego wracam.
No i łatwiej mi się żyje z tą wiarą...
Łatwiej, bo teraz mam czas wygramalania się z bagna na powierzchnię (a to nie jest łatwe), a marzenia mi w tym pomagają.
Po tych wszystkich zawirowaniach w moim życiu i przeprowadzkach; zostałam zupełnie sama, wyobcowana ze środowiska niczym wieczna emigrantka, a przez to i trochę z żalem wobec losu, wobec samej siebie.
Wyszło na to, że zostałam z workiem niespełnionych marzeń i może dlatego z irracjonalnym uporem ciągle do nich wracam?
Zdaję sobie doskonale sprawę, że nie mogę się na nich koncentrować, bo marzenia, to marzenia, a prawdziwe życie, to zupełnie co innego i muszę się do niego przystosować, czy tego chcę, czy nie.
Ale...
Ale nie potrafię, żyć bez marzeń w ogóle, taka już moja natura...
Zawsze tak miałam, nawet kiedy byłam dziewczyną..., dziewczyną ze starej kamienicy...
Może wtedy to się zaczęło?
Bo tylko wtedy kiedy odpływałam w świat wyobraźni, czułam się naprawdę szczęśliwa...?
Ta kamienica, to podwórko, nadal istnieją; widzę je codziennie kiedy budzę się rano...
Widzę tą dziewczynę, która zawsze patrzyła w górę, w niebo...
Widzę tą dziewczynę, w której wyobraźni odrapane, szare tynki domu, nabierały bajecznych barw...
Bo życie by cieszyć, musi mieć wiele barw i takie życie zamykam w oczach gdy zasypiam...
Gdy zasypiam, moje ostatnie spojrzenie z nadzieją prześlizguje się po nich i po tej dziewczynie, która teraz patrzy w niebo już tylko na obrazie wiszącym na ścianie... 
Inna rzecz, że życie bez niespełnionych marzeń i tęsknot jest moim zdaniem bezbarwne i nudne, a ja kocham kolory...
Faktem jest, że żyję bardziej fikcją niż rzeczywistością i tylko łudzę się, że twardo stąpam po ziemi.
Pewnie przyjdzie i na mnie taki czas, taki dzień gdy zacznę myśleć i pisać inaczej, o bardziej konkretnych, poważniejszych aspektach życia; o polityce, o cenach na bazarku, o emeryturze i o tym, że ktoś ze znajomych zachorował, czy umarł...
Ale jeszcze nie dzisiaj, nie teraz...
Choć dzisiaj..., w tej chwili, kiedy wystukuję kolejne literki na klawiaturze, nieoczekiwanie poczułam, że znalazłam się w jakiejś pustce...
I już nie chce mi się więcej pisać...
........................................................................



Ale jeszcze tylko powiem, że kupiłam chrom (nie brom) i teraz wiem, że nie tylko telewizja kłamie.
Zażyłam chromu i nic..., a raczej znowu to samo...
Idę do kuchni piec drożdżówki ze serem i z wiśniami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz