wtorek, 19 maja 2015

NA PRZEKÓR SOBIE

Po ostatniej wizycie u M, dopadły mnie znienacka pewne refleksje na tym, co powoduje nami (czytaj - mną w szczególności), co dzieje się w tej nędznej, człowieczej głowie, że nie potrafimy pewnych osób, osób, które na to w pełni zasługują, wyrugować raz na zawsze z naszej pamięci.
Jest to tak, jakby nasze ciało i dusza, wbrew naszej woli, przykleiły się do pewnych sytuacji z przeszłości i mimo, że próbujemy je zniszczyć, nadal je pamiętamy...
Pamiętamy te osoby, i mimo, że z czasem przestały one dla nas cokolwiek znaczyć, to w głębi duszy chcemy je nadal nienawidzić, za to, że są chwile, w których pojawiają się stare emocje...
Oczywiście rzeczywistość jest już diametralnie inna, ale pozostały w nas niestety niechciane okruchy tego, co było kiedyś dobre...
Te drobiny są na tyle silne, że z biegiem lat, trzeba się wysilić, aby wygrzebać ponownie te chwile, w których czuliśmy się fatalnie po tym, jak zostaliśmy skrzywdzeni i upokorzeni, po tym jak tak osoba pokazała swoją prawdziwą twarz, po tym, jak podła i jak bezwzględna okazała się w swoim okrutnym egoizmie.

Mam wrażenie, że zachodzi tutaj proces podobny do tego, jaki przechodzimy w stosunku do zmarłych osób. Wszak z reguły myśląc o nich, nie wspominamy o niczym złym, koncentrujemy się raczej na pozytywach, niż na negatywach..
Ot było i minęło...
Jeśli chodzi o mnie; myślę, że to co mnie dręczy, to "zawód miłosny", który jest dla mnie w pewien sposób nadal żywy, mimo że upłynęło już 11 lat...
11 lat to kawał czasu i zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie to może wydawać się wielu osobom dziwne... i wcale się temu nie dziwię, bo dla mnie też nie jest to zupełnie normalne.
Zawsze unikałam niewygodnych, stresujących sytuacji, przyjmując postawę strusia i paradoksalnie chowając głowę w piasek, uniemożliwiłam samej sobie, skonfrontowanie się z zaistniałą sytuacją, w wyniku czego przyjęłam zaistniały stan rzeczy bez protestów, nie dociekając przyczyny.
Nie zdobyłam się na to, aby się z tą sytuacją zmierzyć. ani nawet na to, aby zadać pytanie - dlaczego?
Dopiero teraz dotarło do mnie, że to był błąd, i że nie posunę się naprzód, dopóki nie pogrzebię przeszłości, a pogrzebać ją będę mogła dopiero wówczas, gdy otrzymam odpowiedź na to pytanie...
Tyle, że na to już jest za późno..., sama sobie zrobiłam krzywdę...
Dowodem na to, jest to, że nie potrafiłam przez te lata wejść w żaden trwały związek..., chociaż mężczyzna, który mnie zranił, któremu ufałam bezgranicznie i myślałam, że będziemy razem aż do śmierci, jest już mi kompletnie obojętny.
Czas zrobił dobrą robotę; teraz nie jestem nawet wkurzona jak go widzę przy okazji rożnych spotkań, co jest nieuniknione z racji posiadania wspólnych dzieci, bo już tylko dzieci sprawiają, że słowa; "dopóki śmierć nas nie rozłączy" nie są tylko pustym frazesem...
To wszystko minęło..., prawie, bo jest coś czego nie potrafię mu wybaczyć...; nie potrafię mu wybaczyć tego, że zostały zburzone moje marzenia i wiara w ludzi. Nie potrafię mu wybaczyć tego, że swoim postępowaniem spowodował, że nie potrafię nikomu zaufać.
Mój były mąż skutecznie zniszczył we mnie te uczucia...
Czasami mam wrażenie, że może podał mi jakąś truciznę, którą nieopatrznie zjadłam, a która krąży niechciana w moich żyłach.
Jestem teraz na etapie poszukiwań w moim życiu; staram się odnaleźć zagubione wartości, dojrzeć w ludziach to co kiedyś i mam nadzieję, że jestem gotowa na nowe...
Nie chcę być dalej sama, jednak nie mam też specjalnej ochoty przechodzić przez te wszystkie korowody i zawiłości poznawania, przez które trzeba przebrnąć, aby w końcu bezpiecznie wylądować z jakimś w miarę"odpowiednim" mężczyzną.
Chciałabym się po prostu kiedyś obudzić ze świadomością, że jestem w końcu z tą odpowiednią osobą. I już.
Najgorsze jest w tym wszystkim to, że mimo chęci, stałam się tak leniwa, że nie chce mi się podejmować żadnych działań, aby to osiągnąć, ani ryzykować po raz kolejny popełnienia błędu, bo stałam się też przy okazji asekurantką.
W wyniku tego lenistwa i asekuranctwa, pewnie na dobrych chęciach się skończy i pozostanę nadal samotna, co mnie o dziwo, też specjalnie nie martwi.
Dlaczego życie musi być tak cholernie skomplikowane?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz