piątek, 5 maja 2017

ODCHODZENIE ZA ZASŁONĄ BŁEKITU

Prochem jesteś i w proch się obrócisz...
(Księga Rodzaju)





Dzień jak co dzień, znowu boli, więc wylądowałam na SORze...
Nie ma jednak obaw, nie będę tutaj użalać się nad sobą, w żadnym wypadku, chcę natomiast opisać sytuację, która się tam zdarzyła...




Kto kiedykolwiek, miał tę wątpliwą przyjemność, ale z drugiej strony i szczęście, aby znaleźć się na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym, (nie w poczekalni, ale już w środku, tam gdzie rezydują pielęgniarki i od czasu do czasu lekarz), ten zna tamtejszą scenerię.
Kilka łóżek z białą pościelą, oddzielonych od siebie niebieskimi zasłonami, no i biurko, przy którym zapisywać się winno każdy ból, każde drgnienie nieposłusznego serca...
Leżałam w tej bieli, w moje ciało powoli wsączała się kroplówka, a zza falującego błękitu dobiegał mnie czyjś chrapliwy oddech...
To zadziwiające, ale to charczenie wcale mnie nie niepokoiło, wręcz przeciwnie; uspokajało mnie...
Byliśmy tu razem, jak współtowarzysze; razem, ale jednak osobno... 
Sami..., sami ze sobą, ze swoimi myślami...
Liczyłam kropelki, które poprzez cienką igłę wypełniały moje żyły..., z drugiego pomieszczenia dobiegał śmiech pielęgniarki, która opowiadała jakiś dowcip dyżurującemu lekarzowi...
Na początku ten śmiech mi przeszkadzał, zakłócał bowiem cichą atmosferę błękitu, ale po chwili doszłam do wniosku, że za wiele bym chciała. Nikt tu nie będzie nikomu współczuł, nie jesteśmy tu bowiem "ludźmi", tylko obiektami, które należy znieczulić, opatrzyć, a potem szybko się pozbyć, bo wielu jeszcze czeka na korytarzu...
Tak sobie leżałam, zastanawiałam się, a czas płynął..., a ja nawet nie zauważyłam, że za zasłoną zrobiło się jakby ciszej...
- Pewnie mu lepiej - pomyślałam i zerknęłam na miejsce przy biurku, żeby sprawdzić czy tylko ja to zauważyłam, czy może jeszcze ktoś.
Miejsce było puste; bo "medyczne" życie nadal toczyło się wesoło w drugim pomieszczeniu.
Nic to..., ale czy cierpliwość to moja druga natura?
- Siostro! - krzyknęłam głosem, który zgoła nie przystoi zbolałej osobie - Skończyła mi się kroplówka!
- Już idę...- usłyszałam i po chwili zjawił się mój anioł opatrznościowy, cały w uśmiechach i z nową porcją leczniczego płynu. Przy okazji została nieco przesunięta połać tkaniny i ... aniołowi zrzedła mina...
- Hubert! - wrzasnęła, jak mniemam na lekarza, bo ten się dość szybko zmaterializował - Zobacz.
- To już ostatnie oddechy. Wołaj rodzinę. - zabrzmiała diagnoza.
Nagle, w pustej dotychczas sali, pojawiło się kilka osób.  
- Wołać księdza? - zapytała pielęgniarka.
Usłyszałam tylko pochlipywanie, ale widocznie ktoś chyba kiwnął głową, bo została wydobyta z czeluści szuflady dość już wysłużona gromnica, niestety okazało się, że nie ma zapałek coby ją można było zapalić.
Powstało zamieszanie; bo jak tu bez płonącej gromnicy...?
W końcu ktoś pobiegł pożyczyć zapalniczkę od któregoś z pacjentów oczekujących karnie na korytarzu i w ten sposób rozwiązał sprawę świecy, sprawę, która tymczasem zdążyła urosnąć do rangi wielkiego problemu.
I teraz zaczęła się walka z czasem, w którą włączyłam się podświadomie nawet ja.
Kto przybędzie pierwszy? - Ksiądz czy posłaniec z zaświatów?
Jakie to dziwne uczucie; być uczestnikiem, a w zasadzie świadkiem czyjegoś odchodzenia, nie widząc tego, a wyłącznie słysząc...
Nigdy nie byłam przy osobie umierającej, więc nie potrafię stwierdzić co bym wówczas czuła patrząc w tym momencie na jego twarz, ale kiedy tak leżałam, oddzielona od tego człowieka kawałkiem tkaniny, nasłuchując każdego dochodzącego zza niej szmeru, czułam, że moje zmysły się wyostrzają i nakierowują na towarzyszenie tej osobie "bez twarzy" w jej ostatnich minutach.
Czułam też narastający we mnie bunt i niesmak...
A tak. Niesmak...
Byłam zniesmaczona tą całą sytuacją; zachowaniem personelu, a w szczególności zachowaniem księdza, który wpadł w rozwianej komży, dzierżąc w dłoniach kielich z opłatkami Komunii Świętej.
Kielich postawił z impetem na blacie biurka, a sam dosłownie wskoczył za kotarę.
- W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, odpuszczam Tobie Pawle, Twoje grzechy - usłyszałam.
- Paweł dostąpi zbawienia. Nie wstydźcie się płaczcie. To, że płaczecie dobrze świadczy o Nim. - dodał i to było już wszystko...
Po tych słowach, ksiądz zabrał kielich i poszedł, nie mówiąc nawet - Do widzenia!
Najwidoczniej nie było już komu...
Chociaż wokół łóżka stali przecież żywi ludzie. Więc może by im...?
Nagle poczułam, że naprawdę ubyło w pomieszczeniu jednej osoby.
Wszyscy zaczęli zachowywać się tak, jakby nic ważnego się przed chwilą nie stało; gromnica wróciła do szuflady, pojawił się plastikowy worek, do którego zapakowano ciało (już nie pana Pawła, ale ciało), rodzina zatroszczyła się o termin wydania aktu zgonu, bo potrzebny do ubezpieczenia...
Tak wygląda śmierć...?
Brakowało mi w tym czegoś...
Może szacunku...?
Szacunku dla tej chwili...?
Może nawet szacunku dla "ciała", które przecież przed kilkoma minutami było osobą, kimś kto kochał, i chcę wierzyć, że kimś kogo również kochano, kto był dla kogoś ważny, kto czegoś dokonał życiu...
Czy to nic nie znaczy...?
Szast, prast i po wszystkim...
Życie toczy się dalej...
Można dalej opowiadać dowcipy...

sobota, 29 kwietnia 2017

CIESZĘ SIĘ JAK GŁUPIA

A tak,cieszę się!
Nareszcie mam nowego laptopa!
Mogę znowu pisać, zanudzać, pleść androny do woli i bez umiaru.
Brakowało mi mojego bloga, zapiski w kajecie są fajne i ćwiczą stawianie literek, ale wolę widzieć je wyskakujące jedna po drugiej na ekranie.
Okazuje się, że warto mieć co dziesięć lat okrągłe urodziny, bo jest szansa i to nawet duża, na fajny prezent.
Wręczono mi wielką bombonierkę pełną słodkości, którą kazano mi natychmiast rozpakować w celu degustacji.
Oczywiście nie wahałam się długo; bo moje zgubne zamiłowanie do łakoci jest bardzo dobrze znane. 
Złoty papier szybko więc wylądował w koszu, a ja dobrałam się do wnętrza kartonu, który ku mojemu zaskoczeniu i mega radości skrywał nowiutkiego, srebrnego laptopa!
Nareszcie przestanę się męczyć ze wstawianiem mikro literek w telefonie i poszaleję w sieci!
Tak, tak; wracam do nałogu!

poniedziałek, 5 grudnia 2016

PIĘKNE DNO

Coś co stało się raz, to jak gdyby nie stało się nigdy
Jestem na dnie?
Co to za pytanie?
Jakżeż to dno jest przyjemne!
Przyjemne przez chwilę, ale zawsze...
Tak na ogół, to nie mam zbyt wielkiego kontaktu z alkoholem, ale nagle odczułam jego urok, zrozumiałam co w nim jest takiego przyciągającego...
To ten niebywały luz..., łatwość, a wręcz niespodziewana lekkość bytu...
Kto o tym napisał?

sobota, 3 grudnia 2016

PROCENTOWE MAJACZENIA

Tak, jestem wstawiona, żeby nie powiedzieć pijana,choć to może jest bliższe prawdzie.
Nie panuję nad pewnymi odruchami, nawet ubabrałam majonezem klawiaturę, a to chyba jest wystarczająco okropne i poniżające.
Oczywiście, oprócz tego, że teraz piszę..., zamiast wstawić goły tyłek pod kołdrę, zamknąć oczy i spać..., spać...


Może się tym razem uda po tych procentach..., uda się się zasnąć, uda się pominąć ogłupiającą porcję psychotropów...
Dobrze, że ten głupi komputer pokazuje błędy w pisowni, bo byłaby tragedia...
Postanowiłam przezwyciężyć niemoc fizyczną siłą resztek umysłu i zapisać to co kluje się w mej zamotanej alkoholem głowie, bo wszak wino, a w tym wypadku whisky prawdę Ci powie...
Moja, głupia prawda, zasmarkana, załzawiona prawda...

niedziela, 10 lipca 2016

PODRYW W PKP

Pociągi?
Tak! Ale wyłącznie bez pociągów...

Lubię się mile rozczarowywać i zachwycać..., bo kto by nie lubił?
Obecnie, to znaczy od przed chwili, pozostaję w niemym (no prawie) zachwycie nad naszymi, rodzimymi kolejami.
Nie podróżowałam koleją chyba ruski rok, albo nawet więcej i w mojej pamięci na trwale wyrył się obraz śmierdzących wagonów z czasów, kiedy to musiałam dojeżdżać, aby zarobić trochę banknotów na gazetowym etacie.
Teraz, to mości panie istny luksus, czyściutko, żeby nie powiedzieć pachnąco, miejsca numerowane, nawet w drugiej klasie, gdzie pospólstwo takie jak ja zasiada, żadnego ścisku, klimatyzacja; nic tylko podróżować szynami...
Sprzęt pierwsza klasa, tylko niektóre ludziska niestety bez klasy...
Kiedy wreszcie naoglądałam się do woli tych nowości, umościłam się wygodnie na czerwonym, pluszowym siedzeniu z książką na kolanach, mając nadzieję do końca jazdy oddać się w tych komfortach lekturze...
Niestety, moje dobre samopoczucie i skupienie się  na losach bohaterów powieści nieco się zachwiało, gdy na jednej ze stacji, zasiadł naprzeciwko mnie pewien pan..., dodam, że nie był to "młodzian"...
Zamiast bowiem kontemplować widoki za oknem, ów pan zaczął kontemplować moją osobę..., w sposób dla mnie zgoła niesympatyczny...

środa, 6 lipca 2016

ROZSYPANE PUZZLE ŻYCIA

Tło się kręci, pędzi, a ja siedzę...
Pozostaję dzieckiem, mimo że mam magistra wiedzę.
Pokręcona jak precel, na fortuny huśtawce, robię z myśli latawce...

Zaczęłam ostatnio  przeglądać moje stare notatki; część przez te moje wielokrotne przeprowadzki zaginęła bezpowrotnie, ale część została...
Na tych pożółkłych kartkach, znajdują się ułamki mojego życia, z  których wiele zatarło się w mojej pamięci.

Nie wiem co mnie napadło, że do nich powróciłam, ale postanowiłam je przeczytać i sięgnąć wstecz, bez pomocy lecytyny.
Czytam powoli, systematycznie i układam mozolnie swoją przeszłość, jak obrazek z rozsypanych puzzli.
Kiedy odkładam kolejną kartkę, to sama już nie nie wiem, czy mam się nad sobą litować, czy raczej się cieszyć, z tego jak mi mija życie...
Na razie, mam nieodparte wrażenie, że cały czas kręcę się na jakiejś szalonej karuzeli, gdzie kolejne koniki to unoszą się, to opadają, a wszystko wiruje i nie ma punktu odniesienia, który by wskazywał gdzie znajduje się stały grunt.
Moje uczucia były i nadal są, jak te koniki; raz w górze, raz w dole i krążą, krążą, aż do zawrotów głowy...
Pewnie stąd też, u mnie częste momenty, kiedy muszę być zupełnie sama, by móc wszystko sobie uporządkować.

niedziela, 26 czerwca 2016

NIEDZIELNY NOKAUT

Oj, wieczna, głupoto!
Przestań się czepiać każdego miłego słowa, które usłyszysz!
Przestań wszystko wyolbrzymiać!
Zależy Ci na innych o wiele bardziej, niż kiedykolwiek znaczyłaś Ty dla nich!
Robisz sobie durna nadzieję, a potem płaczesz...

Czułam się dzisiaj jakbym dostała po buzi, choć fizycznego ciosu nie było, ale bolało..., może nawet więcej...
Myślę, że mimo wszystko dałam radę; po prostu zacisnęłam zęby jak zawsze, uśmiechnęłam się i wypiłam kolejny kieliszek wina...


Jakie to z pozoru łatwe...

piątek, 24 czerwca 2016

PYTANIA BEZ ODPOWIEDZI

Człowiek doświadcza siebie samego, swoich myśli i uczuć, jako czegoś odrębnego od reszty – jest to rodzaj złudzenia optycznego świadomości.
To złudzenie jest dla nas rodzajem więzienia.
Naszym zadaniem jest wyzwolić się z tego więzienia poszerzając obszar naszego zrozumienia i współczucia, aż ogarnie on wszystkie żyjące istoty i całą naturę w jej pięknie.
Nikt nie jest w stanie tego w pełni osiągnąć, ale wysiłek w tym kierunku jest sam w sobie częścią wyzwolenia i podstawą wewnętrznego bezpieczeństwa.


Lubię pisać, a w zasadzie podsumowywać pisaniem to, co mi się tłucze aktualnie po głowie. Pisanie jednak stanowi dla mnie zaledwie ułamek całego procesu, reszta to tasiemiec złożony z rożnych, czasami całkiem sprzecznych względem siebie myśli i rozważań.
W ten sposób, staram się uporządkować emocje jakie mnie czasami dopadają pod wpływem wydarzeń jakie mnie dotykają lub interesują.



Bywa, że napisanie czegoś jest dla mnie niczym umycie rąk, czuję się po tym lepiej, ale też bywa i tak, że jestem zbulwersowana tym co powstało..., i wtedy wszystko analizuję od nowa.
Na ogół jednak, staram się ochronić sama siebie przed kłopotliwymi myślami, a także niewygodnymi sytuacjami.

sobota, 11 czerwca 2016

MUCHA I ŻYCIE



Nie lubię much, ich natręctwa, ich bzyczenia...
Kiedy je widzę, budzi się we mnie pragnienie mordu.
To okropne, że we mnie, która uważa się raczej za łagodną istotę, drzemie morderca!
I to na dodatek, okrutny morderca!
Nie wystarcza mi złapanie owada przez serwetkę, tudzież bibułkę, ale muszę go rozgnieść, aż do wyciśnięcia żółtawej zawartości muszego brzucha, gwoli pewności dokonania całkowitego jej unicestwienia.
Sadystyczne, a na dodatek obrzydliwe..., ale tak robię...

wtorek, 10 maja 2016

DROBINA CZYJEJŚ MĄDROŚCI!!!

Im jestem starsza tym głupsza...
Ale to chyba wbrew logice; bo gdzie podziały się te mądrości, które powinny wypełnić mnie po kokardę, a które pochłonęłam przez lata edukacji szkolnej i życiowej???

Że nie wspomnę setek książek, które przeczytałam...
Przeleciało przeze mnie to wszystko, jak przez nową rurę kanalizacyjną..., i nie pozostawiło zupełnie nic?
Gdzie więc szukać mam odpowiedzi na pytania, które mnie dręczą, jeśli tamto, na nic się mi zdało??



O dziwo, tylko ja mam te dylematy, bo wszyscy inni wydają się mieć recepty na wszystko..., na wszystko to, czego ja nie wiem i nie potrafię zrozumieć.
Jestem zdołowana, bo nawet w pierwszej lepszej gazetce, dla mało rozgarniętych, obrazkowo potrafią wytłumaczyć każdy problem...
A ja?
A ja, nie!
Czasem odnoszę wrażenie, że głównie potrafią radzić ci, co sami pokazowo spieprzyli własne życie.
Hmmm.... może więc ta wiedza wynika z ich doświadczenia?