czwartek, 17 grudnia 2015

ZIMNE SERCE

Najbardziej lubię zamyślać się solo i w zasadzie nie za bardzo interesuje mnie stosunek innych do moich zamyśleń, więc z reguły nie podejmuję w tym temacie żadnych dyskusji... 
To znaczy, że w pełni uznaję inność poglądów, jak również zgadzam się z góry na wszystkie oceny; te pozytywne i te negatywne.
Wczoraj jednak, zupełnie przypadkowo, prawdopodobnie z racji zbliżających się świąt, jakoś niechcący, wypłynęła w rozmowie moja wczorajsza notka o świątecznej hipokryzji, a dokładniej, o pojawiającej się w tej notce "litości".
Osoba, z którą rozmawiałam, próbowała dociec jak to ze mną jest i co mną kieruje..., było to nawet ciekawe, choć w wielu punktach zupełnie nie zgadzałam się z padającymi stwierdzeniami.
Nie jestem jeszcze gotowa, aby się do tego w pełni ustosunkować, więc może napiszę o tym innym razem...
Natomiast zafascynował mnie "mój" stosunek do litości, widziany oczami kogoś innego...
Okazuje się, że wypowiedziane słowo litość, wyzwala we mnie natychmiast, jak za naciśnięciem czerwonego guzika, gwałtowne i negatywne reakcje, czego sama dotąd sobie nie uświadamiałam, a z czym po namyśle musiałam się zgodzić.
Muszę się z tym zgodzić, bo litość, współczucie, jest dla mnie jak obraza, jak poniżenie..., bo kojarzy mi się tylko z tym...
Kojarzy mi się z jedną z najgorszych chwil mojego życia, o której wydawało mi się, że już zapomniałam..., lecz dyskutując o różnych wariantach tego pojęcia, właśnie ją miałam cały czas przed oczami...
A przecież to było tak dawno...
Widocznie prawdą jest (przynajmniej w moim przypadku), że przykre doświadczenie, jest jak tatuaż na źrenicy oka, to on determinuje ogląd rzeczywistości na lata.
Jedno wypowiedziane z uśmiechem zdanie - Współczuję Ci... - Okaleczyło mnie na całe życie?
A przecież, na ogół współczucie jest postrzegane jak coś pozytywnego; teoretycznie człowiek współczujący to człowiek dobry, potrafiący zjednoczyć się w bólu i starający się pomóc.
Współ - czuje, współ - odczuwa..., zarówno ból, jak i radość, pochyla się nad tym, który cierpi..., raduje z tym, który tę radość odczuwa.
Z drugiej jednak strony, czy pochylając się nad drugim człowiekiem nie jesteśmy od razu w lepszej pozycji niż on, nie jesteśmy ponad nim?
Współodczuwanie, jest wszak uczuciem wtórnym, zależnym od osoby, która pierwsza przeżywa silne emocje, dlatego też w jaki sposób reagujemy zależy od naszego, osobistego stosunku, jaki mamy do tej osoby.
Właśnie ten stosunek jest w tym najważniejszy, bo czy można się cieszyć z sukcesu kogoś, kogo się nienawidzi, albo smucić kiedy on cierpi?
Ewidentnie ten, który powiedział, że mi współczuje, odczuwał radość z moich łez, a ja tego jak widać nie mogę wymazać z pamięci, a raczej jak się okazuje, z podświadomości...
Czasem zastanawiam się, jakim trzeba być człowiekiem, by cieszyć się z cierpienia drugiego człowieka?
Jak mocno trzeba nienawidzić...?
Jak zimne trzeba mieć serce...?
Ale to już temat na inne zamyślenie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz