środa, 30 grudnia 2015

ODERWAĆ SIE OD SKAŁY NIEMOŻNOŚCI

Niezależnie od tego, czego dotyczy problem, to aby się z nim zmierzyć, potrzebna jest wiara.
Wiara, że się uda...


Nadal się miotam; z jednej strony nienawidzę schematów, codziennej rutyny, a z drugiej strony, to własnie te powtarzalne czynności, a nawet "powtarzalne" myśli, mnie uspokajają i porządkują mój świat.
Prawdopodobnie wynika to z tego, że nie mam już siły, aby podjąć jakiekolwiek ryzyko zmiany.
To mnie niepokoi, bo osoba, która woli złe, ale znane, ewidentnie zaczyna się starzeć...


I tu powstaje dylemat, od kiedy człowiek zaczyna się starzeć?
Niektórzy twierdzą, że dzieje się to już od dnia urodzin... Tylko od których?
Tak sobie myślę, kiedy patrzę na kobietę z lustra, że jeszcze tego po niej nie widać, ale może to tylko zasługa genów, albo makijażu?
Mimo to, nie chce mi się już "oczarowywać" otoczenia. Nie interesuje mnie, jak jeszcze przed chwilą, taka sztuka, dla samej sztuki...
W ogóle niewiele mnie ostatnio interesuje; przestałam się nawet uczyć, co do mnie niepodobne.
Pozostały jeszcze książki...
Dobre i to...
Brakuje mi natomiast rozmów, bo ja lubię o dziwo rozmawiać, dzielić się swoimi myślami z innymi, ale zauważam jednocześnie, że coraz mniej, z tych rozmów , które się zdarzają, wynoszę.
Zauważam, że ludzie w ogóle niechętnie ze sobą dyskutują, raczej mają tendencję do wygłaszania autorytatywnych stwierdzeń i raczej dominuje typ człowieka, który "wie najlepiej". Cokolwiek się więc wówczas powie, to nie ma co liczyć na konstruktywną wymianę zdań, bo i tak racja będzie po drugiej stronie.
Coraz mocniej czuję potrzebę pogadania z kimś mądrym, z doświadczeniem, z kimś kto potrafi współodczuwać, z kimś kto potrafiłby mi pomóc w zmierzeniu się z tym, co mnie męczy, z kimś, kto pomógłby mi zwalczyć opór przed zmianą, przed pracą nad sobą, a także zwróciłby mi uwagę na błędy, jakie popełniam w relacjach z innymi ludźmi, bo zdałam sobie sprawę z tego, że doszłam do ściany i sama sobie z tym nie poradzę.
Oczywiście wiem też, że za swoje życie, takie, jakie ono jest, odpowiadam w dużej mierze sama, a zgrzeszyłam przede wszystkim naiwnością i brakiem życiowego sprytu.
Teraz, być może pod presją kończącego się roku, poczułam, że nadchodzi dla mnie jakiś wyjątkowy czas, czas podjęcia być może ważnych decyzji, które będą miały wpływ na moje dalsze życie.
Decyzji, które odkładałam na później, bo myślałam, że mam jeszcze czas, albo, że wszystko jakoś samo się rozwiąże; teraz okazało się, że ten czas się dla mnie dramatycznie skurczył...
Wiem, że powinnam nim będzie już za późno, z wieloma osobami porozmawiać...
Tylko jak, kiedy te osoby nie chcą się zdobyć na szczerość i otwartość, a ja nie potrafię już zainicjować tej rozmowy.
Chciałabym w końcu jasno dowiedzieć się, co nas w sobie drażni, irytuje, dlaczego tak trudno nam się porozumieć.
Cały problem w tym, jak to wyrazić werbalnie, by nie urazić niczyjej godności, by nikogo nie obrazić...
Wymaga to oczywiście dojrzałości..., dojrzałości, która powoduje, że kierujemy się nie uporem i dumą, ale empatią...
To empatia pozwala uświadomić sobie, że jeśli kogoś się zawiedzie, to sprawi się ból, a ból ten, będzie tym większy, nim osoba będzie bliższa.
Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę, że decyzje i zachowania jakie podejmuje, mogą powodować czyjeś cierpienie...
Na razie, rozmawiam sama ze sobą, mając nadzieję, że ten wewnętrzny dialog pozwoli mi na autoryzowanie mojej mentalności.
Staram się dzięki tym moim pokrętnym analizom, rozróżnić na początek, kim jestem, a kim chcę być...
Trochę mi w tym miesza myśl, a raczej natrętna wizja; jaka powinnam być, albo muszę być...
Nienawidzę musieć...
Czy to znaczy, że aby "narodzić się na nowo", muszę najpierw umrzeć?
Ta myśl, rodzi we mnie od razu sprzeciw..., a w chwilę potem poddaję się zniechęceniu.
Nieustanna huśtawka...
Ostatnimi czasy, opanowałam do perfekcji negatywne myślenie, które mi w tym też nie pomaga...
Zastanawiam się, z czego to wynika?
Być może z lęku, braku zaufania do innych, a może przede wszystkim do siebie?
Może wynika to z braku poczucia bezpieczeństwa?
Nie wiem, ale to wszystko razem i pewnie jeszcze kilka elementów, powodują, że utwierdzam się w przekonaniu, że lepiej trwać w tym co dobrze znam i już zdążyłam oswoić.
Im bardziej się nad tym wszystkim zastanawiam, tym bardziej mi się to wszystko gmatwa i przestaję widzieć światełko w tunelu.
A pytania wciąż powracają, a pozostając bez odpowiedzi, niepokoją...
Jak nauczyć się pojmować rzeczywistość, której nie rozumiem?
Jak pozbyć się negatywnych myśli?
Jak pozbyć się tych wszystkich niepotrzebnych emocji; poczucia winy, gniewu, niepokoju?
Jak uzdrowić relacje z ludźmi, na których mi zależy, a nawet z tymi, których kocham?
Jak poradzić sobie z niemożnością wybaczenia...?
Jak to wszystko racjonalnie ogarnąć i znów móc żyć pełnią życia, zgodnie z własnymi pragnieniami, przez ten czas, który mi jeszcze pozostał?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz