piątek, 25 grudnia 2015

ŚWIĄTECZNA SAMOKRYTYKA

No i miałam rację; jak widać trochę siebie znam, bo nie napisałabym tego co wczoraj...
Czy coś się zmieniło w moim zamyśleniu od wczoraj?
Nie, ale dzisiaj rano, dostrzegłam też drugą stronę medalu, tę, która również była, tę którą pieczołowicie wyrzeźbiłam sama.
Być może, to ja własnie byłam największą hipokrytką pośród tych zamaskowanych ludzi...
Trzeba mi było lepiej zostać w domu, niż teraz mierzyć się z przykrą dla mnie prawdą.


Starałam się, nadal się staram zmienić swoje życie, ale jak na razie słabo mi się to udaje, jest wręcz przeciwnie, to życie wyraźnie zmieniło mnie; i to prawdopodobnie na gorsze. 
Poranione zwierzę bywa agresywne, ze mną jest podobnie, tyle że ja nie atakuję innych, tylko odgryzam siebie, kawałek po kawałku.
Głupie co?
Gdzie się podział mój instynkt samozachowawczy, skąd ten pęd do samounicestwienia?
Może wynika on z osobistych doświadczeń, a może w szerszym aspekcie, z otaczającej nas kultury obojętności, która w swym wyrazie jest nieczuła i bezwzględna, co prowadzi nie tylko do pogłębiającej się nieufności ludzi do siebie nawzajem, ale także, a może przede wszystkim, jest szczepionką na wrażliwość na innych?
Zadziwiłam dzisiaj sama siebie, bo dotychczas myślałam, że w moim sercu nie ma urazu, że potrafiłam wybaczyć swoim krzywdzicielom, choć może jest mi przykro i czuję żal..., 
Po raz pierwszy dotarło do mnie, że to nieprawda, że sama siebie oszukiwałam, a raczej skrzętnie ukrywałam sama przed sobą to, co kryło się we mnie cały czas, a co wypierałam ze świadomości w opacznie pojętej samoobronie.
Usiłowałam okryć się kołderką kłamstwa, udając, że śnię pod nią sen według własnego scenariusza.
Ta dzisiejsza "objawiona" prawda wcale mi się nie spodobała, bo taka prawda jest jak drapieżne zwierzę, kiedy jej dotkniesz, rzuca ci się do gardła. Taka prawda jest jak ulewny deszcz, którego krople wypalają na ciele trwałe ślady, a burza, która go wywołuje sprawia, że nie ma już o co walczyć...
Zostałam pokonana, pokonana przez samą siebie, a to co zostało na ringu, wcale mi się nie podoba.
To osoba zatwardziała w uporze, a więc paradoksalnie, według tego co sama sądzę o ludziach upartych, którzy nigdy w swoim uporze się nie męczą, to osoba prymitywna, a ja wszak postrzegałam siebie jako kogoś w miarę inteligentnego...
Wczoraj, w symbolicznym akcie dobrej woli, było łamanie się opłatkiem, dzisiaj jest Boże Narodzenie...
Dlaczego tylko dzisiaj..., jakże pięknie by było, abyśmy mogli sprawić, abym ja mogła sprawić, żeby Jezus rodził się w moim sercu każdego dnia...
Czuję się winna...
Czuję się winna za te wczorajsze słowa, winna przede wszystkim za myśli...
Bo to ja, nie potrafiłam sprostać wyzwaniu..., wyzwaniu przebaczenia i miłości...
Bo ja nie wybaczyłam..., nie wybaczyłam swoim winowajcom...
I co mogę w tej sytuacji powiedzieć?
Chyba tylko to...
Boże wybacz mi mimo wszystko, bo zgrzeszyłam, zgrzeszyłam pychą...
Bo kimże ja jestem, aby mieć w sercu mniej miłosierdzia i wybaczenia niźli Bóg. Jakie mam prawo żądać wybaczenia dla siebie, jeśli nie mam go dla innych...
Bóg jest miłością, chcę w to wierzyć...
Proszę więc Boga, aby zechciał uzdrowić moją duszę, bym mogła znowu kochać ludzi, nawet "tamtych"...
A może przede wszystkim ich?
Pragnę mieć tyle siły, aby móc wybaczyć...
Jestem słaba, a słaby człowiek tego nie potrafi...
Kimże ja jestem, aby oceniać innych, kiedy nie potrafię ocenić sama siebie i dać sobie rady ze sobą?
Dotychczas chciałam ludzkiej sprawiedliwości za wszelką cenę, miast wykrzesać z serca po prostu miłosierdzie...
Dzisiaj poczułam, że właśnie to by mnie uzdrowiło; miłosierdzie..., bo właśnie ono jest najdoskonalsze, doskonalsze niż ta upragniona przeze mnie sprawiedliwość.
Bo miłosierdzie jest ponad sprawiedliwością...
Czy jestem na tyle mocna i świadoma, aby je okazać...?
Chciałabym...
Człowiek uczy się przez całe życie - to bardzo prawdziwe stwierdzenie - szkoda tylko, że niektóre lekcje muszą być takie trudne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz