piątek, 25 grudnia 2015

POWIGILIJNE ZAMYŚLENIE


Za chwilę północ, a ja, zamiast iść na Pasterkę, stukam w te obojętne (a może tylko neutralne) klawisze i popijam sobie melisę.
Ot tak, posiorbuję sobie dla oczyszczenia, a oczy mi się kleją do snu, który zapewne nie nadejdzie kiedy przytulę się do poduszki.

Pewnie to co teraz piszę, nie napisałabym jutro, ale cóż...
Piszę bo czuję jakiś niedosyt, niedosyt prawdziwej miłości...
Bo tego co mi w życiu brakuje, to tylko jej..., no może jeszcze i szacunku...
Przed chwilą wróciłam z kolacji wigilijnej, na którą mnie niby zaproszono, choć ja nie odczytałam tego jako zaproszenie, takie, jakie ono powinno być...
Dziwne nieprawdaż?
A przecież mimo to poszłam...
Dlaczego?
Bo nie chciałam spędzić tego wieczoru sama?
Bzdura...
Więc?
Tak do końca to sama nie wiem...
Sama decyzja kosztowała mnie sporo nerwów, ale mimo to poszłam. Jeśli bym miała być szczera skąd ten pomysł, to musiałabym dokonać jakiej dogłębniejszej analizy.
Na tę chwilę, uznajmy, że poddałam się presji i tradycji..., pozwoliłam się z całą premedytacją i świadomością, potraktować jako element szopki betlejemskiej i tyle.
OK, to do mnie niepodobne.., ale przed wyjściem zażyłam małą, magiczną tableteczkę, aby mi było łatwiej przez tę szopkę przejść.
Dałam radę...
Pogadałam o polityce...
No i oczywiście przełamałam się z wszystkimi opłatkiem...
Co do życzeń...
Było tam kilka osób w "świątecznych jednodniowych maskach", więc i ja takową założyłam, choć prawdę mówiąc, były momenty, że mi się nieco obsuwała z lica.
Patrzyłam w te oczy, które mówiły zupełnie co innego niż usta, kiedy ręce podawały mi biały opłatek symbolizujący miłość i przyjaźń...
Ot świąteczna hipokryzja...
Ja również składałam życzenia..., zupełnie proste i adekwatne - na słowa zdrowia szczęścia i pomyślności, odpowiadałam z uśmiechem - A ja życzę Ci tego wszystkiego, czego Ty mi z całego swego serca i duszy życzysz...
Przynajmniej w tym byłam szczera.., no i był to swoisty akt samoobrony, w którym próbowałam obronić się przed tym, co nie wypowiedziane.
Fakt, może to nie po chrześcijańsku, bo wszak, gdy ktoś Cię kamieniem, to Ty go chlebem...
Ale poza tym, było smacznie i bez spięć.
Sztuka się udała, a aktorzy udali się po spektaklu do swoich domów...
Brawa, brawa, brawa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz