poniedziałek, 14 lipca 2014

BO TO CO WAŻNE I NIEWAŻNE

Przetarłam rankiem zaspane oczy, mając w nich jeszcze wszystkie barwy malowanego we śnie obrazu...
- No i nareszcie nie pada - ucieszyłam się i od razu zawstydziłam.
Zawstydziłam się, bo choć nie jestem niewolnicą szmaty i wiadra, ale pewne standardy muszą być spełnione, abym czuła się we własnym domu dobrze.
Niestety słońce bezlitośnie pokazało mi jakie to mam czyste okno na świat i jaka to ze mnie porządnicka.


- Trzeba by umyć - westchnęłam z niechęcią, bo nie jestem też miłośniczką pucowania szyb. - Ale nie dzisiaj - szybciutko dodałam.
Na dzisiaj miałam inny plan, zainspirowany przez moja przyjaciółkę Annę, która bije mnie na głowę na wszystkich, "codziennych" polach. 
To ona przypomniała mi, że powinnam pamiętać o tych co odeszli na zawsze, a nie odwiedzać ich tylko raz w roku.
Tak zmotywowana, zebrałam się w końcu w sobie i pojechałam...
Nie przepadam za cmentarzami kiedy to przelewają się przez nie tłumy odwiedzających, niczym na meksykańskim pikniku.
Nie lubię też tego konkursu na miss, czy mistera najpiękniej przystrojonego nagrobka.
Przecież tym, którzy tam leżą, a raczej ich szczątkom, jest to obojętne ile wiązanek złoży się na ich grobach i ile zniczy zapali, jeżeli za życia nikt ich nie szanował, ani nie kochał. Takie upstrzenie symbolami pamięci jest raczej potrzebne żywym, niż umarłym i wielu służy przede wszystkim uspokojeniu wyrzutów sumienia.
Coś chyba w tym jest...
Pewnie i mnie przygnały dzisiaj na cmentarz pewnego rodzaju wyrzuty sumienia...
Tak zupełnie dobrowolnie i z chęcią, chodzę tam tylko w okolicach pierwszego listopada, i to późnym wieczorem, a czasem nawet i nocą, bo zachwyca mnie wtedy panująca tam atmosfera i unosząca się kadzidlana woń tysięcy zapalonych zniczy.
Ale dzisiaj miało to raczej być dopełnienie obowiązku; nie miało to być święto, ale "dzień roboczy".
Kiedy zmachana dotarłam wreszcie na miejsce, przeżywszy podróż na korytarzu zatłoczonego wagonu PKP, a potem tramwajem, okazało się, że ktoś mnie już wyręczył.
Na czystej płycie tlił się jeszcze znicz...
Zapaliłam więc swoje znicze od jego płomienia i zapatrzyłam się w migające ogniki...
Uzmysłowiłam sobie w tym momencie, że poza "wieczny odpoczynek..." nie mogę z siebie nic więcej wykrzesać wobec tego przed czym stoję i co na zawsze się kiedyś skończyło...
Bo po raz kolejny dotarło do mnie, że stoję przed czymś, a nie przed kimś...
Zawsze uważałam, że istota ludzka to nie tylko ciało, ale także i przede wszystkim coś nieuchwytnego, coś co jest w tym ciele, a co stanowi o jego człowieczeństwie...
A nie chcę myśleć, że to coś, że dusza, która według tego w co wierzę jest wieczna, jest zakopana od prawie 12 lat pod granitową płytą!
A może się mylę?
Jeśli tak, to jeszcze większy strach się bać...
Takie miejsca "wiecznego spoczynku" nie tylko mnie skłaniają do zadumy i pewnie każdy ma wtedy swoje własne, indywidualne przemyślenia...
Myśli wtedy krążą wokół nieuchronnego przemijania ludzkiego życia...
Moim zdaniem takie zamyślenie daje nowe spojrzenie na nasze bytowanie, nową perspektywę. Skłania do przyjrzenia się żywym, a nie tym, których już nie ma wśród nas, do przyjrzenia się przede wszystkim ponownie sobie...
Bo czymże jest nasze życie, jaki mamy na nie wpływ?
To prawda, że do pewnego stopnia i oczywiście na miarę posiadanych możliwości, cały czas kształtujemy swój świat, zarówno ten nas otaczający, jak i ten wewnętrzny, który moim zdaniem jest najważniejszy, bo to on zapewnia nam spokój ducha.     
Podejmujemy różne decyzje, dokonujemy wyborów; czasem dobrych, a czasem też złych, bo przecież otrzymaliśmy odgórnie wolną wolę...
Czy to dużo?
Bywa, że to nam wystarcza, a bywa też, że to jest powodem naszych frustracji, bo napotykamy przeszkody, przekraczające nasze możliwości.
Może żyjemy współcześnie za szybko?
Może zaczęliśmy postrzegać pewne wartości w życiu zbyt powierzchownie?
Zbyt powierzchownie, bo świat wokół zasypuje nas całą gamą pokus i rozrywek, którymi zabijamy resztki wolnego czasu, jakie nam jeszcze pozostały, do tego stopnia, że już na nic innego nie mamy ochoty i nic nam się już nie chce?
Szybkość życia oddala nas od siebie, mało kto potrafi już rozmawiać szczerze, pochylić się nad drugim człowiekiem z własnej i nieprzymuszonej woli; robimy się za wygodni...
Mijamy się mówiąc sobie dzień dobry, ale nie zauważając siebie...
I chyba niespecjalnie nam na tym zależy...
Nie zależy też nam, aby samemu się zmienić, zmienić dla kogoś..., bo na tym kimś, też nam mało zależy...
Jak nie ta osoba, to przecież znajdzie się inna..., mniej wymagająca...
Łudzimy się, że tak jest nam dobrze, w naszych zamkniętych kapsułach. Wolimy tak trwać, bo wszystko inne wymaga ustępstw i kompromisów...
Teraz nastały takie czasy, że trzeba dużo pracować, aby w miarę godziwie żyć. To zapamiętanie się w pracy powoduje, że zdaje się nam, że stajemy się samowystarczalni, i są nawet takie momenty, że myślimy, że nikt nam nie jest potrzebny do szczęścia. 
A przecież tam gdzieś w środku, chyba w każdym z nas, tli się uświadomione lub nie, pragnienie bycia szczęśliwym i przez całe nasze życie tak naprawdę do niego dążymy...
Paradoks w tym, że szczęścia nie można sobie zbudować, ani kupić, wbrew temu co usiłuje się nam wmówić. 
Szczęście to dar od Boga, albo jak kto woli od losu. Taki dodatkowy bonus dla wybranych...
Nie każdy jest siłaczem i są tacy co opadają z sił i stają się bezradni wobec ich zdaniem niezasłużonych krzywd, zła i tragedii, które ich spotykają...
Tak to już jest, nasze życie jest odwiecznym tańcem dobra ze złem, a nie zawsze niestety udaje nam się trafić na właściwego partnera...
Przekonanie, że ten wybór zależy od nas samych, wzbudza czasami tylko gorzki śmiech, przeważnie bowiem, wybieramy przypadkowo, jeśli nie na oślep, pod wpływem emocji...
A co pozostaje po takich wyborach?
Bywa, że tylko boleśnie podeptane palce stóp, a sercu smutek, że minionego czasu nie można przywrócić, ani niczego zmienić...
Czas mija nieubłaganie, nawet w takim miejscu jak cmentarz...
Spojrzałam jeszcze raz na drgające za kolorowym szkłem płomyki, a potem w górę, ku słońcu...
Pora na mnie...
Pora by znowu zatańczyć..., póki jeszcze jest na to czas... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz