środa, 16 lipca 2014

WSZYSTKO ZACZYNA SIĘ RANO

Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że przeważnie zaczynam moje zapiski od odnotowania pierwszego mrugnięcia powiek, pierwszego spojrzenia w okno, czy pierwszego miauknięcia Neona!

Może to dziwne, może mało logiczne, a już na pewno bez polotu. 
Tak to jest, jak się zapisuje to, co jakiś neuron przypadkowo kliknie sobie w czaszce. Moje klikają ciągle w kółko to samo, jak widać.
Ot, stały początek, w końcu od czegoś trzeba zacząć, nie tylko dzień.
Dzisiaj na przykład, mogłabym zacząć miauknięciem, ale będzie inaczej. Taka odmiana hi, hi!


Bo środa, zaczęła się od neonowych wrzasków i skakania przeze mnie, niczym na kocim parkurze.
Ewidentnie, było to nietypowe zachowanie, mojego, jak dotychczas, dobrze wychowanego współlokatora, dlatego też, otwarłam natychmiast nie tylko jedno oko, ale obydwa na raz!
Kiedy w chwilę po tym, zerknęłam na zegar w przedpokoju, omal nie otworzyłam ust ze zdumienia - była prawie godzina 11!
Czego ja się najadłam wczoraj wieczorem, a raczej czego napiłam, że film mi się urwał na pół doby?
A może to wina hipnozy Księżyca; muszę chyba zacząć zaciągać zasłony.
Co prawda, moje ciało było już prawie dobudzone, ale umysł chyba jeszcze co do tego nie miał pewności. Potrzebowałam jeszcze trochę czasu, aby wszystkie moje komórki podjęły tą decyzję i przypomniały sobie, co robić powinny.
Aby nie wyjść z wprawy, zasiadłam z kubkiem kawy z mlekiem przed komputerem i zgodnie z rannym rytuałem, sprawdziłam pocztę. Skrzynka jak zwykle, przede wszystkim była zawalona reklamami, co mnie nie uradowało, więc czym prędzej wycofałam się z sieci, by podelektować się początkiem realnego dnia.
Podelektować się ciszą...
Uwielbiam tak zaczynać dzień, kocham poranny spokój, który jest teraz dla mnie swego rodzaju luksusem, bo pamiętam jeszcze takie dni, w których o tej porze dominował pośpiech i stres.
Zabrałam więc z pracowni notes, kawę i przeniosłam się do mojego bocianiego gniazda, które teraz zamieniło się w kwitnący ogród.
Były kiedyś wiszące ogrody Semiramidy, a ja mam wiszący ogród Iw.
Promienie słońca muskały mnie pieszczotliwie, a ja starałam się między jednym, a drugim łykiem kawy, zapisać mój sen...
W przerwach między pisaniem, pozwalałam oczom cieszyć się barwami kwitnących kwiatów, które wychylały się spośród zielonych pnączy winobluszczu.
Słuchałam śpiewu ptaków i bzykania owadów...
Czy to nie fascynujące, że mój wiszący ogród na wysokościach, odnalazły pszczoły?
Tak sobie siedziałam i niby byłam wśród tego kwiecia, a zarazem mnie nie było...
Ostatnio mam wrażenie, że od jakiegoś czasu, prawdziwe życie toczy się poza mną, a ja w nim nie uczestniczę. Jestem tylko jego uważnym, acz biernym obserwatorem.
I wcale mi to nie przeszkadza...
Niekiedy łapię jego pojedyncze chwile i próbuję je zapisać, ale kiedy czytam po jakimś czasie moje zapiski, odczytuję z nich o wiele więcej, niż mówią literki.   
Widzę w nich obraz mnie samej, jakiej nie znam..., jakiej nie zna nikt, kto tego nie przeczytał, albo kto nie czytał wystarczająco uważnie.
To tak jak z fotografią, nie zawsze wyglądamy na niej tak, jak w rzeczywistości. Wszystko zależy od ujęcia, kąta padania światła i od fotografa...
Nie zawsze podoba nam się to co widzimy, bywa, że najchętniej taką fotkę widzielibyśmy w koszu, a nie w albumie.
Tak to już jest, czy chcemy czy nie, wychodzi czasem na wierzch niechciane...
Ale to też jest kawałek nas samych..., taki kawałek prawdy, choć nie cały.
Mimo, że to obnażające, a tego nie lubię, nie pisać w ogóle, to dla mnie jakby wcale nie istnieć...
Zapisuję moje myśli i wrażenia odkąd pamiętam. Będąc jeszcze dzieckiem, przeczuwałam już chyba wtedy, że ludzka pamięć jest mocno zawodna. 
I miałam rację.
Niekiedy wracam do starych, zapisanych drobnym maczkiem zeszytów i czytając je, upewniam się po raz wtóry, że gdyby ich nie było, to konkretny dzień, zdarzenie i związane z tym moje uczucia, poszłyby w niepamięć, rozpłynęłyby się w powodzi innych dni...
Myślę, że dzięki temu, że mogłam powierzyć literkom na papierze wiele spraw, myśli, uczuć, udało mi się przetrwać wiele zawirowań w moim życiu, ale też nauczyłam się maskować swoje uczucia, a nawet dławić je w zarodku.
Ograniczyłam przestrzeń, a zamykając się w jej środku, wyrzuciłam klucz...   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz